poniedziałek, 26 maja 2014

Chapter 5 Spell...

*Oczami Hanny*
Ostrożnie zajrzałam do pomieszczenia. Do moich nozdrzy od razu dostał się specyficzny zapach. Mieszanka kurzu i pergaminu. Najstarsze księgi na półkach przywiózł mój tata wraz ze swoim rodzeństwem, kiedy przybyli do Nowego Orleanu setki lat wcześniej. Rozejrzałam się po bibliotece w poszukiwaniu kogokolwiek. Nie było żywej duszy. Martwej zresztą też nie...  Przekonana o tym weszłam do pomieszczenia. Przemierzyłam je w całości i musnęłam palcami środkowy regał. To on. Ukucnęłam. Podważyłam deskę zakrywającą ostatnie kilka centymetrów szafki. Z łatwością opuściła swoje miejsce. Za nią była druga. Z nią poszło trudniej, ale po chwili wysiłku miałam ją w dłoni. Odłożyłam ją na podłogę i delikatnie wymacałam odsłoniętą przestrzeń. Miała zaledwie jakieś 7 cm wgłębienia, ale była wystarczająca na ukrywaną rzecz. Na księgę zaklęć Esther. Wyciągnęłam ją ze skrytki i położyłam na biurku. Odwróciłam się, by zamaskować kryjówkę. Tata nauczył mnie, że przyjaciele przyjaciółmi, ale nie wolno być w stosunku do nich całkowicie ufnym. Znałam tylko część jego dawnych bojów z Marcelem, ale wiedziałam, że perspektywa stoczenia podobnych walk z bliskimi ludźmi i nie tylko, miła nie była. Dlatego Bryanne zawołałam dopiero, gdy miałam pewność, że nie odkryje kryjówki mojego ojca. Brunetka weszła do pomieszczenia. Wyjątkowo nie towarzyszył jej stukot wysokich szpilek. Trampki na jej nogach świadczyły o tym, że była przygotowana na wszystko. Wesoła podeszła do biurka i usiadła na jego krawędzi. Z zainteresowaniem w ciemnych oczach przyjrzała się księdze obok. Sama w skupieniu zaczęłam przerzucać strony.
- Tu są same straszne klątwy. Przeważnie kończą się śmiercią, utratą skóry albo szaleństwem- westchnęłam.- A przecież nie tego chcemy...
- Daj to- Brie zeskoczyła z biurka i do mnie podeszła. Nachyliła się nad starą księgą i uważnie się w niej zagłębiła. Odsunęłam się opadając na fotel.
Przyjaciółka szybko wertowała strony. Po kilku minutach znalazła coś, bo na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. 
- A co ty na to, żeby wreszcie pokazała wszystkim, jaka jest naprawdę?- spytała Brie z błyskiem w oku.
- Co masz na myśli?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
"Jakoś na "T""
- Jest tu klątwa, dzięki której będzie mówiła wszystko, co myśli, bez owijania w bawełnę czy kłamstw. Jak ta choroba. Zespół Taureta? Tureta?
- Nie wiem. Jakoś na "T"- powiedziałam roztargniona. Pomysł Brie był jak najbardziej trafny.- Co jest potrzebne?- spytałam po chwili.
- Niewiele. Wszystko powinnyśmy znaleźć we Francuskiej dzielnicy. Wiem nawet gdzie... Jest nam tylko potrzebna jeszcze jedna czarownica- delikatnie przygryzła wargę Brie.
- Z tym nie ma problemu. Leć po Alice- dodałam.
Gdy Bryanne wyszła wyciągnęłam stronę z odpowiednią klątwą z "książki”, po czym schowałam własność Esther z powrotem na jej miejsce.

~*~

Siedziałyśmy we trzy obok siebie na zakurzonym strychu. Jak dla mnie stanowczo za dużo staroci jak na jeden dzień, ale nie miałam wyjścia. Spojrzałam na dno miski wewnątrz trójkąta, jaki utworzyłam razem z przyjaciółkami. Spod powierzchni wody patrzyła na nas Virginia ze zdjęcia. Było nierówno wycięte, z albumu rocznikowego, ale innego nie miałyśmy. Wzięłam garść sproszkowanych ziół i wsypałam do miski mrucząc pod nosem łacińskie słowa. Po zetknięciu z wodą pył zmienił konsystencję. Stał się niezwykłą cieczą wijącą się pod powierzchnią. Co kilka sekund zmieniał barwę, jednak najczęściej był ciemno szary. Patrzyłam na ten widok jak zahipnotyzowana. Tak samo jak Brie. Tylko Alice nie patrzyła. Nie mogła. Jej rolą w rytuale było pośredniczenie między nami, a Virginią. Gdyby otworzyła oczy wszystko poszłoby na nic. Dlatego klęczała z przymkniętymi powiekami mamrocząc odpowiednie wersy zaklęcia. Na chwilę zamilkła. To był moment Brie. Położyła dłonie na brzegach naczynia i delikatnie nim potrząsnęła. Widać było, że ma wprawę, bo nie uroniła z misy ani jednej kropli. Po chwili odłożyła ją z powrotem w to samo miejsce. Alice słysząc odgłos odkładanego naczynia wyciągnęła przed siebie dłonie. Teraz moja kolej. Spojrzałam w na podłogę po mojej lewej stronie. Miała tam być jedna miseczka z kwiatami, ale były dwie. W każdej inny gatunek. Nie bardzo wiedziałam, który wybrać. Znałam tylko teorię. Nigdy nie widziałam tych roślin na żywo. Po sekundach, które zdawały się trwać wieczność wzięłam te o brzydszym zapachu i włożyłam w dłonie Alice. Dziewczyna wciąż z zamkniętymi oczami zamoczyła roślinę w przygotowanej miksturze ze zdjęciem. Ostrożnie przeniosła kwiat nad swoje usta. Nasmarowała nim wargi jakby był szminką. Bryanne zabrała z jej rąk roślinę. Ja rozlałam gorący wosk na powierzchni zaklętej wody. W normalnej sytuacji ostygłby, ale magia w miksturze tylko podwyższyła jego temperaturę. Brie z niemalże czułością odłożyła kwiat na wosk. Wzięła zapałkę i podpaliła go. Po kilku chwilach z miski buchnął płomień w barwach szarości. Mienił się na przemian kolorami płynnej rtęci i grafitu. Niezapomniany widok. Nie trwał jednak długo. Po mniej więcej pół minucie zgasł tak niespodziewanie jak się pojawił. W pomieszczeniu od razu zrobiło się chłodniej. Alice musiała to wyczuć, bo otworzyła oczy. W końcu rytuał dobiegł końca. Dziewczyna patrzyła na nas zdezorientowana. Jakby spodziewała się zobaczyć coś innego. Gdy jej wzrok napotkał w końcu zdjęcie Virginii na dnie miski wyglądała jakby w końcu zrozumiała, co się dzieje wokół niej. Rękoma wytarła krąg ją otaczający. Razem z Brie podążyłyśmy za jej przykładem. Po chwili jedynym śladem naszej działalności były puste naczynia i wyglądające na nieruszone zdjęcie Virginii. Wow.
"Jestem wykończona po rytuale"
- Hanno, Bryanne-zwróciła się do nas Alice.- Ja... jestem już wykończona po rytuale, ale jestem pewna, że się udał. Jednak padam z nóg. Pójdę już odpocząć- powiedziała i zeszła po drabinie nie czekając na naszą reakcję.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Prawdę mówiąc sama marzyłam, żeby stąd jak najszybciej wyjść. Wzięłam Brie pod rękę i ruszyłam w stronę otworu, w którym przed chwilą zniknęła Alice. Mój wzrok napotkał na jednej ze skrzyń zdjęcie obejmujące mnie i Virginię.
- A co to tu robi?- spytałam samą siebie.
Ku mojemu zaskoczeniu Bryanne odpowiedziała:
- Alice je na początku wzięła i rozpoczęła rytuał. Bałam się, że klątwa może dopaść też ciebie, więc je wymieniłam. Ale sama nie wiem... Może to też zadziałałoby tylko na Virginii?- znów przygryzła wargę jak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiała.
Ja też nie znałam odpowiedzi na jej pytanie.

*Oczami Alison*
- Chce dokończyć swój rytuał. Hanna jest zagrożona- powiedziała Aria.
- Ale jak to?- zapytała przerażona Bonnie.
- Celeste nadal myśli, że Alison nie żyje, więc może zabić Hannę w każdej chwili- oznajmiła.
- Ale przecież Hanna nie jest aż tak głupia i nie da się zabić- powiedział Damon.
"Zabiłaby ją bez problemu"
- I tu jest problem- mruknęła Aria.
- Jaki?- zapytał Kol.
- Krążą plotki wśród czarownic, że Celeste czaru, dzięki któremu może przenieść swoją duszę do ciała innej osoby. Najprawdopodobniej teraz jest w innej postaci i jest to bliska osoba dla Hanny. Próbowałam się dowiedzieć w czyje ciało się wcieliła, ale nie udało mi się. Jest też drugi problem. Hanna od siódmego roku życia wychowywała się z trzema pierwotnymi. W tym jeden jest hybrydą. Nie musiała uczyć się walki tak jak Alison. Miała zagwarantowaną ochronę i bezpieczeństwo. Przynajmniej tak zdawało się Elijah, Rebece i Klausowi. Hanna nie potrafi niczego, co by było związane z obroną. Jeśli nawet nie znałaby Celeste…
- Zabiłaby ją bez problemu- dokończyłam za nią.
- Dokładnie- wyszeptała Aria.
- Ale co my możemy zrobić?- zapytał Stefan.
- Nie wy. Alison- powiedziała.
- Ja?- zapytałam.
- Tak. Ty Alison. Jesteś jej siostrą i potężną czarownicą. Tylko ty możesz coś zrobić- powiedziała.
- Wiem, że to dla ciebie trudne przez to, co powiedziała ci Hanna i twoja matka, ale to jest twoja siostra Alison. Przemyśl to- dodała.
- Muszę iść do swojego pokoju- powiedziałam i ruszyłam w stronę pokoju.
Gdy tylko przekroczyłam próg zobaczyłam za sobą Kola.
- Chcesz to zrobić, prawda? Chcesz pomóc Hannie?- zapytał.
Tak… Cały Kol… Potrafił ze mnie czytać jak z otwartej księgi. Zawsze…
- Tak- wyszeptałam.
- Dlaczego? Przecież zostawiła cię na śmierć. Zasłużyła na to, co chce jej zrobić Celeste- powiedział.
"Zahipnotyzowałam ją"
- Kol… Nikomu nigdy nie mówiłam, co naprawdę się wtedy stało. Wtedy, gdy umarłam…- powiedziałam cicho.
- Co?- spytał zdziwiony.
- Hanna nie zostawiła mnie wtedy z własnej woli. Zahipnotyzowałam ją- oznajmiłam.
- Co? Zahipnotyzowałaś ją? Przecież nie jesteś wampirem- zdziwił się.
- Wiem Kol… To jest dziwne, ale potrafię zahipnotyzować. Potrafię zahipnotyzować każdego. Człowieka z werbeną, wampira, nawet pierwotnego. Może to dlatego, że jestem wybrykiem natury?- wyjaśniłam.
"Dlaczego nigdy nam nie powiedziałaś?"
- Dlaczego nigdy nam tego nie powiedziałaś?- spytał.
- Nie mam pojęcia- wyznałam.
- Wracając do tematu. Masz jakiś pomysł, co do uratowania Hanny?- spytał.
- Nie- powiedziałam szczerze.
Nagle poczułam się dziwnie. Coś zaczęło mi migać przed oczami. Jakby jakiś obraz. Coś kazało mi wstać, pójść do pokoju, w którym maluje, złapać za pędzel i zacząć malować. Tak też zrobiłam. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale miałam świadomość, że jest coś nie tak. Wpadłam w trans. Ostatnio stało się to dziewięć lat temu. Dokładnie tydzień przed moją śmiercią. Duchy próbowały mnie ostrzec przed Celeste. O co może im chodzić tym razem? Kol patrzył na mnie ze zdziwieniem i strachem. Bał się o mnie. Szybko złapałam za pędzel, umoczyłam go w czarnej farbie i zaczęłam malować. Można powiedzieć, że to nie ja malowałam w tej chwili. Ja po prostu wykonywałam ruchy ręką, w której trzymałam pędzel i pozostawiałam czarne smugi na płótnie, które tworzyły obraz.
- Alison, co się dzieje?- spytał wystraszony.
Obraz, który namalowała Alison
Nie odpowiedziałam mu. Nie mogłam. W mojej głowie migał co chwilę jakiś obraz. Widziałam Hannę, jej przyjaciółkę i kogoś jeszcze. Rzucały zaklęcie. Chwilę później znikło to z mojej głowy, pędzel wypadł z mojej ręki, a ja stałam oszołomiona przed obrazem, który przed chwilą namalowałam.
- Alison, co się właśnie stało?- spytał ponownie mój wujek.
- Wpadłam w trans. Czarownice chciały mnie ostrzec- odpowiedziałam.
- Przed czym? Przecież narysowałaś tylko jakąś kobietę- powiedział.
- To nie jest jakaś tam kobieta Kol… To jest Celeste- powiedziałam.
- Co?- spytał.
- Mam pomysł- powiedziałam do siebie, złapałam za obraz i ruszyłam w stronę drzwi od pokoju.
- Poczekaj! Jaki pomysł?- spytał zdezorientowany.
- Mam plan jak ocalić Hannę…





Hejka!
Na wstępnie chciałyśmy przeprosić za tak długą przerwę.
Była ona wywołana z wielu czynników: szkoła, poprawianie ocen, brak wenyt, brak Internetu...
I tak zleciał prawie miesiąc bez rozdziału tutaj za co ogromnie przepraszamy!
Co do rozdziału... Zaczyna się coś dziać. Jak myslicie jaki plan ma Alison?
Jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz:
Niestety i miejmy nadzieję tymczasowo Julia Malik przestaje tutaj publikować posty!
Głównym powodem jest przede wszystkim zbliżający się koniec roku szkolnego i wszelkie poprawy.
A tutaj macie małe pożegnanie:
"Bardzo mi przykro, że muszę zostawić Caroline Salvatore i Daisy D. same z blogiem, ale niestety moje oceny nie wyglądają zbyt kolorowo i muszę je poprawiać. Co łączy się z tym, że nie będę miała czasu tutaj pisać. Na początku bałam się, że nie będzie mi wychodziło pisanie na tego bloga oraz nie bedę czerpała z tego przyjemności, ponieważ nigdy nie pisałam o podobnej tematyce. Myliłam się. Jest tu dopiero 5 rozdziałów, a ja już kocham tego bloga i oczywiście Was- najwspanialsi czytelnicy <3 Dlatego też jeszcze trudniej jest mi się pozegnać. 
Może jeszcze tu wrócę? Kto wie? 
Wiem jedno... Że pokochałam Alison jak i Hannę i napewno nigdy o nich nie zapomnę. Tak smao jak o Was moi kochani <3 Uwielbiam Was! 
Także żegnam Was <3
Kocham Was!
Wasza Julia Malik xx. "
Ja też wiem jedno:
Napewno nie zapomniny Julii Malik!
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał.
Zapraszam do pozostawienia swojej opinii w komentarzu xx.
Życzę Wam ślicznej pogody ;*
Pozdrawiam Caroline. 

PS Chętnych zapraszam to zajrzenia na nowego bloga Daisy D. Let's go Rosseane...