*Oczami Alison*
Słowa uwięzły mi w gardle, podczas gdy nie mogłam oderwać
wzroku od złotowłosej czarownicy. Reszta mojej rodziny wydawała się być równie
zaskoczona. Nikt nie mógł pozbierać myśli, które rozbiegały się wokół nas.
Niemal słyszałam głośne, miarowe bicie naszych serc. Aria w skupieniu przyglądała
się naszym zdziwionym twarzą, podczas gdy na jej ustach majaczył subtelny półuśmiech.
- Boicie się mnie? – spytała swoim melodyjnym głosem,
wyrywając nas z wcześniejszego transu. W jej dużych niebieskich oczach
dostrzegłam iskierki rozbawienia i sama nie mogłam powstrzymać podnoszących się
ku górze kącików ust, na myśl jak ze strony obserwatora musiała wyglądać
zaistniała sytuacja.
Pierwszy zimną krew odzyskał Damon. Odchrząknął przeczesując
dłonią wzburzone włosy.
- Zaskoczyłaś nas – wydukał, przekrzywiając głowę w bok.
Skupił całą swoją uwagę na postaci czarownicy.
"[...] ta sprawa nie cierpi zwłoki." |
- Przepraszam, ale ta sprawa nie cierpi zwłoki – przyznała pełnym
powagi tonem, sprawiając, że delikatny obraz Arii White w mojej głowie,
zastąpił pełen obaw szkic. Blondynka przenosiła wzrok po kolei na każdego z
nas.
- W takim razie, zapraszamy – do przodu wysunęła się Bonnie.
Wszyscy jak na zawołanie cofnęli się do wewnątrz budynku, przepuszczając tym
samym Arię do środka. Czarownica z zainteresowaniem prześledziła każdy szczegół
pomieszczenia, w którym się znalazła po czym posłała mi znaczące spojrzenie.
- Właściwie Alison, to na rozmowie z tobą najbardziej mi
zależy – stwierdziła wyciągając do mnie dłoń. W poczuciu konsternacji zaczęłam
skubać zębami wewnętrzną stronę policzka i zanim zdążyłam przyjąć jej gest,
Katherine chwyciła mnie za nadgarstki, krępując tym samym wszystkie ruchy.
- Sądzę, że Ali wolałaby, abyśmy byli przy tej rozmowie –
bąknęła Kath poluzowując uścisk swoich dłoni. Aria posłusznie skinęła głową, lecz
w jej oczach dostrzegłam nutę konsternacji. Najwidoczniej nie miała ochoty
kłócić się z właścicielami domu.
- Jestem tu w sprawie Celeste – rzekła przygryzając dolną
wargę. Wstrzymałam oddech, czując jak każdy mięsień mojego ciała się spina.
- C-Co z nią? – zapytałam wyrywając dłonie z uścisku
Katherine.
- Chce dokończyć swój
rytuał. Hanna jest zagrożona.
*Oczami Hanny*
Upiłam łyk wiśniowego shake'a. Zimno napoju przyjemnie
ochłodziło mój przełyk w ten upalny dzień. Miałam ochotę powachlować twarz
drugą dłonią, ale była zajęta torbą. A właściwie torbami. Zakupy z Brie zawsze
kończyły się mnóstwem pakunków i odciskami na stopach od zbyt długiego
chodzenia w szpilkach. Jednak miały one jeszcze jeden efekt- zdecydowanie
poprawiały humor. Uśmiechnęłam się do przyjaciółki. Szłyśmy zalanymi słońcem
ulicami Nowego Orleanu do mojego domu. Teoretycznie mogłam poprosić Ryana czy tatę
o podrzucenie, ale stwierdziłam, że dobrze nam zrobi spacer w taką pogodę.
Okazał się on jednak naprawdę męczący. Na całe szczęście został nam już tylko
jeden zakręt i staniemy przed imponującą rezydencją Mikaelsonów. Z ulgą
skręciłam na brukowaną uliczkę. Nie uszłam dwóch kroków, a Brie pociągnęła mnie
z powrotem na dalszą alejkę. Spojrzałam na nią zaskoczona. Kiwnęła głową w
stronę domu mówiąc:
- Spójrz kto tam jest.
Posłuchałam jej polecenia i
wyjrzałam za róg. Przed moim domem stała Virginia. Co ona tu robi? Nie dość, że
mnie irytuje w szkole to jeszcze będzie mnie nachodzić w weekendy. Ale coś
kombinuje... Dało się to poznać po tym jak kurczowo trzymała w dłoniach
kopertę. Mocno zaciskała na niej blade palce, jakby nie wiedziała co powinna z
nią zrobić.
- I co teraz?- spytała Brie konspiracyjnym szeptem.
- Jak to co?-
odparła.
- Naślemy na nią twoich goryli. Spojrzałam na uśmiechniętą Bryanne.
Pokręciłam głową.
- Nie działajmy pochopnie. Nie wiemy jaką ona knuje intrygę,
ale my zrobimy mocniejszą. Uderzymy w najczulszy punkt. Tylko ona nie może się
niczego spodziewać z naszej strony. W końcu zemsta najlepiej smakuje na zimno.
- Chyba popijana zimną wódką- prychnęła Bryanne.
- To później- uśmiechnęłam
się.
- Najpierw trzeba wiedzieć co ona szykuje. Brie pokiwała głową zgadzając
się ze mną. Stałyśmy tak przyczajone obserwując poczynania Virgini. Dziewczyna
chwilę pokręciła się po ulicy w swoim kapeluszu z szerokim rondem. Po kilku
minutach przełamała się i z determinacją na twarzy podążyła do skrzynki pocztowej
przed moim domem. Uważnie rozejrzała się na boki. Widząc to razem z Bryanne
przylgnęłyśmy do muru. Chyba nas nie zauważyła, bo po chwili wrzuciła list do
skrzynki, po czym pośpiesznie się oddaliła. Gdy zniknęła nam z pola widzenia
zwróciłam się do przyjaciółki.
- Teraz! Szybko! Podbiegłyśmy do skrzynki jakimś
niewytłumaczalnym cudem nie skręcając sobie kostek. Niestety nasze buty miały
mniej szczęścia. Bieg po brukowanej alejce najwyraźniej nie służy delikatnym
szpilkom. Wyciągnęłam kopertę i ostrożnie ją otworzyłam starając się jej nie
podrzeć. Gdy osiągnęłam umiarkowany wyjęłam list. Rozprostowałam kartkę i
zaczęłam czytać.
Szanowny Panie Mikaelson! Chciałam tylko złożyć moje
najserdeczniejsze gratulację. Cieszę się razem z Panem i Pańską córką przyszłymi
narodzinami. To musi być dopiero początek ciąży, bo po Hannie nic nie widać.
Jednak trochę się o nią niepokoję. W jej stanie nie powinno się spożywać napoi
alkoholowych, ani chodzić w szpilkach. To może zaszkodzić dziecku, a przecież
ono jest najważniejsze. Liczę tylko, że nie będzie miało genów swojego ojca.
Nie jest on zbyt urodziwy. Strasznie kudłaty. Czuję się tak niezmiernie
zaszczycona, że widziałam jak się oświadcza Pańskiej córce. Wyglądali na takich
szczęśliwych. Jednak okazywanie sobie uczuć w ten sposób w miejscach
publicznych bywa obrzydliwe. Ale grunt, że dziecko nie urodzi się bez ślubu, bo
byłby to skandal. No, ale skoro jest pierścionek to niedługo i wesele. Swoją
drogą szkoda, że przyszłego pana młodego nie stać na diamenty. Jak na moje oko
pierścionek zaręczynowy jaki wręczył Pańskiej córce ma w oczku tylko kamień
księżycowy. Ale miłość to miłość i nic jej nie przeszkodzi. Jeszcze raz
gratuluję. Z wyrazami szacunku Anonymous.
Odrętwiała wpatrywałam się w list
Virgini zastanawiając się co ona brała pisząc go.
- Brzmi jak
osiemdziesięciolatka- słowa Bryanne uświadomiły mi, że przeczytałam tekst na
głos.
- Raczej dziesięciolatka, ale Brie...To jest poważna sprawa-
wyszeptałam.- Jakby mój ojciec to przeczytał...
"[...] musimy trzymać się razem." |
- To by w to nie uwierzył. Jak można
takie brednie pisać? Przecież ty nawet nie masz chłopaka. Chyba, że...
Hannie-Han! Wiedziałam, że jak na kuzyna za gorąco go powitałaś.
Przypomniałam sobie dzień, o którym mówiła Bryanne. Byłyśmy wtedy we francuskiej dzielnicy. Dość często tam chodziłyśmy, w końcu Brie mieszkała tam z resztą czarownic. Tamtym razem, gdy moja przyjaciółka weszła do jednego ze sklepów zobaczyłam Caleba. Spotykaliśmy się już od miesiąca i wciąż nie mogliśmy zapanować nad chęcią bliskości. Gdy on mnie spostrzegł nie wahając się ani chwili podszedł do mnie i wziął w objęcia. I wtedy ze sklepu wyszła Brie. Szybko odskoczyłam od Caleba tłumacząc, że jest jedynie moim kuzynem. To nie jest tak, że się go wstydzę. Nie... Jest wręcz odwrotnie. Mam ochotę wykrzyczeć całemu światu "Chodzę z Calebem Robbinsem i kocham go jak nikogo!". Z trudem powstrzymuję się od tego, żeby to zrobić. Wiem jednak, że zniszczyłoby to nasz związek. Gdyby mój tata dowiedział się, że spotykam się z wilkołakiem... Caleb na pewno nie dożyłby objęcia władzy po Jacksonie...
Przypomniałam sobie dzień, o którym mówiła Bryanne. Byłyśmy wtedy we francuskiej dzielnicy. Dość często tam chodziłyśmy, w końcu Brie mieszkała tam z resztą czarownic. Tamtym razem, gdy moja przyjaciółka weszła do jednego ze sklepów zobaczyłam Caleba. Spotykaliśmy się już od miesiąca i wciąż nie mogliśmy zapanować nad chęcią bliskości. Gdy on mnie spostrzegł nie wahając się ani chwili podszedł do mnie i wziął w objęcia. I wtedy ze sklepu wyszła Brie. Szybko odskoczyłam od Caleba tłumacząc, że jest jedynie moim kuzynem. To nie jest tak, że się go wstydzę. Nie... Jest wręcz odwrotnie. Mam ochotę wykrzyczeć całemu światu "Chodzę z Calebem Robbinsem i kocham go jak nikogo!". Z trudem powstrzymuję się od tego, żeby to zrobić. Wiem jednak, że zniszczyłoby to nasz związek. Gdyby mój tata dowiedział się, że spotykam się z wilkołakiem... Caleb na pewno nie dożyłby objęcia władzy po Jacksonie...
- Hej! Hanna, rozumiem. Przecież nic się
nie stało. Każdy spotyka się kimś po kryjomu. Jest mi tylko trochę przykro, że
mi o tym nie powiedziałaś, ale żyje się dalej. Przecież teraz musimy trzymać
się razem. Pozostaje najważniejsze pytanie: co robimy z Virginią?
- Jak to co?-
odparłam. - Czas na zemstę.