wtorek, 29 kwietnia 2014

Chapter 4 Complications

*Oczami Alison*
Słowa uwięzły mi w gardle, podczas gdy nie mogłam oderwać wzroku od złotowłosej czarownicy. Reszta mojej rodziny wydawała się być równie zaskoczona. Nikt nie mógł pozbierać myśli, które rozbiegały się wokół nas. Niemal słyszałam głośne, miarowe bicie naszych serc. Aria w skupieniu przyglądała się naszym zdziwionym twarzą, podczas gdy na jej ustach majaczył subtelny półuśmiech.
- Boicie się mnie? – spytała swoim melodyjnym głosem, wyrywając nas z wcześniejszego transu. W jej dużych niebieskich oczach dostrzegłam iskierki rozbawienia i sama nie mogłam powstrzymać podnoszących się ku górze kącików ust, na myśl jak ze strony obserwatora musiała wyglądać zaistniała sytuacja.
Pierwszy zimną krew odzyskał Damon. Odchrząknął przeczesując dłonią wzburzone włosy.
- Zaskoczyłaś nas – wydukał, przekrzywiając głowę w bok. Skupił całą swoją uwagę na postaci czarownicy.
"[...] ta sprawa nie cierpi zwłoki."
- Przepraszam, ale ta sprawa nie cierpi zwłoki – przyznała pełnym powagi tonem, sprawiając, że delikatny obraz Arii White w mojej głowie, zastąpił pełen obaw szkic. Blondynka przenosiła wzrok po kolei na każdego z nas.
- W takim razie, zapraszamy – do przodu wysunęła się Bonnie. Wszyscy jak na zawołanie cofnęli się do wewnątrz budynku, przepuszczając tym samym Arię do środka. Czarownica z zainteresowaniem prześledziła każdy szczegół pomieszczenia, w którym się znalazła po czym posłała mi znaczące spojrzenie.
- Właściwie Alison, to na rozmowie z tobą najbardziej mi zależy – stwierdziła wyciągając do mnie dłoń. W poczuciu konsternacji zaczęłam skubać zębami wewnętrzną stronę policzka i zanim zdążyłam przyjąć jej gest, Katherine chwyciła mnie za nadgarstki, krępując tym samym wszystkie ruchy.
- Sądzę, że Ali wolałaby, abyśmy byli przy tej rozmowie – bąknęła Kath poluzowując uścisk swoich dłoni. Aria posłusznie skinęła głową, lecz w jej oczach dostrzegłam nutę konsternacji. Najwidoczniej nie miała ochoty kłócić się z właścicielami domu.
- Jestem tu w sprawie Celeste – rzekła przygryzając dolną wargę. Wstrzymałam oddech, czując jak każdy mięsień mojego ciała się spina.
- C-Co z nią? – zapytałam wyrywając dłonie z uścisku Katherine.
- Chce dokończyć  swój rytuał. Hanna jest zagrożona.

*Oczami Hanny*
Upiłam łyk wiśniowego shake'a. Zimno napoju przyjemnie ochłodziło mój przełyk w ten upalny dzień. Miałam ochotę powachlować twarz drugą dłonią, ale była zajęta torbą. A właściwie torbami. Zakupy z Brie zawsze kończyły się mnóstwem pakunków i odciskami na stopach od zbyt długiego chodzenia w szpilkach. Jednak miały one jeszcze jeden efekt- zdecydowanie poprawiały humor. Uśmiechnęłam się do przyjaciółki. Szłyśmy zalanymi słońcem ulicami Nowego Orleanu do mojego domu. Teoretycznie mogłam poprosić Ryana czy tatę o podrzucenie, ale stwierdziłam, że dobrze nam zrobi spacer w taką pogodę. Okazał się on jednak naprawdę męczący. Na całe szczęście został nam już tylko jeden zakręt i staniemy przed imponującą rezydencją Mikaelsonów. Z ulgą skręciłam na brukowaną uliczkę. Nie uszłam dwóch kroków, a Brie pociągnęła mnie z powrotem na dalszą alejkę. Spojrzałam na nią zaskoczona. Kiwnęła głową w stronę domu mówiąc: 
- Spójrz kto tam jest.
Posłuchałam jej polecenia i wyjrzałam za róg. Przed moim domem stała Virginia. Co ona tu robi? Nie dość, że mnie irytuje w szkole to jeszcze będzie mnie nachodzić w weekendy. Ale coś kombinuje... Dało się to poznać po tym jak kurczowo trzymała w dłoniach kopertę. Mocno zaciskała na niej blade palce, jakby nie wiedziała co powinna z nią zrobić.
- I co teraz?- spytała Brie konspiracyjnym szeptem.
- Jak to co?- odparła.
- Naślemy na nią twoich goryli. Spojrzałam na uśmiechniętą Bryanne. Pokręciłam głową. 
- Nie działajmy pochopnie. Nie wiemy jaką ona knuje intrygę, ale my zrobimy mocniejszą. Uderzymy w najczulszy punkt. Tylko ona nie może się niczego spodziewać z naszej strony. W końcu zemsta najlepiej smakuje na zimno. 
- Chyba popijana zimną wódką- prychnęła Bryanne. 
- To później- uśmiechnęłam się.
- Najpierw trzeba wiedzieć co ona szykuje. Brie pokiwała głową zgadzając się ze mną. Stałyśmy tak przyczajone obserwując poczynania Virgini. Dziewczyna chwilę pokręciła się po ulicy w swoim kapeluszu z szerokim rondem. Po kilku minutach przełamała się i z determinacją na twarzy podążyła do skrzynki pocztowej przed moim domem. Uważnie rozejrzała się na boki. Widząc to razem z Bryanne przylgnęłyśmy do muru. Chyba nas nie zauważyła, bo po chwili wrzuciła list do skrzynki, po czym pośpiesznie się oddaliła. Gdy zniknęła nam z pola widzenia zwróciłam się do przyjaciółki. 
- Teraz! Szybko! Podbiegłyśmy do skrzynki jakimś niewytłumaczalnym cudem nie skręcając sobie kostek. Niestety nasze buty miały mniej szczęścia. Bieg po brukowanej alejce najwyraźniej nie służy delikatnym szpilkom. Wyciągnęłam kopertę i ostrożnie ją otworzyłam starając się jej nie podrzeć. Gdy osiągnęłam umiarkowany wyjęłam list. Rozprostowałam kartkę i zaczęłam czytać. 
Szanowny Panie Mikaelson! Chciałam tylko złożyć moje najserdeczniejsze gratulację. Cieszę się razem z Panem i Pańską córką przyszłymi narodzinami. To musi być dopiero początek ciąży, bo po Hannie nic nie widać. Jednak trochę się o nią niepokoję. W jej stanie nie powinno się spożywać napoi alkoholowych, ani chodzić w szpilkach. To może zaszkodzić dziecku, a przecież ono jest najważniejsze. Liczę tylko, że nie będzie miało genów swojego ojca. Nie jest on zbyt urodziwy. Strasznie kudłaty. Czuję się tak niezmiernie zaszczycona, że widziałam jak się oświadcza Pańskiej córce. Wyglądali na takich szczęśliwych. Jednak okazywanie sobie uczuć w ten sposób w miejscach publicznych bywa obrzydliwe. Ale grunt, że dziecko nie urodzi się bez ślubu, bo byłby to skandal. No, ale skoro jest pierścionek to niedługo i wesele. Swoją drogą szkoda, że przyszłego pana młodego nie stać na diamenty. Jak na moje oko pierścionek zaręczynowy jaki wręczył Pańskiej córce ma w oczku tylko kamień księżycowy. Ale miłość to miłość i nic jej nie przeszkodzi. Jeszcze raz gratuluję. Z wyrazami szacunku Anonymous.
Odrętwiała wpatrywałam się w list Virgini zastanawiając się co ona brała pisząc go. 
- Brzmi jak osiemdziesięciolatka- słowa Bryanne uświadomiły mi, że przeczytałam tekst na głos. 
- Raczej dziesięciolatka, ale Brie...To jest poważna sprawa- wyszeptałam.- Jakby mój ojciec to przeczytał... 
"[...] musimy trzymać się razem."
- To by w to nie uwierzył. Jak można takie brednie pisać? Przecież ty nawet nie masz chłopaka. Chyba, że... Hannie-Han! Wiedziałam, że jak na kuzyna za gorąco go powitałaś.
   Przypomniałam sobie dzień, o którym mówiła Bryanne. Byłyśmy wtedy we francuskiej dzielnicy. Dość często tam chodziłyśmy, w końcu Brie mieszkała tam z resztą czarownic. Tamtym razem, gdy moja przyjaciółka weszła do jednego ze sklepów zobaczyłam Caleba. Spotykaliśmy się już od miesiąca i wciąż nie mogliśmy zapanować nad chęcią bliskości. Gdy on mnie spostrzegł nie wahając się ani chwili podszedł do mnie i wziął w objęcia. I wtedy ze sklepu wyszła Brie. Szybko odskoczyłam od Caleba tłumacząc, że jest jedynie moim kuzynem. To nie jest tak, że się go wstydzę. Nie... Jest wręcz odwrotnie. Mam ochotę wykrzyczeć całemu światu "Chodzę z Calebem Robbinsem i kocham go jak nikogo!". Z trudem powstrzymuję się od tego, żeby to zrobić. Wiem jednak, że zniszczyłoby to nasz związek. Gdyby mój tata dowiedział się, że spotykam się z wilkołakiem... Caleb na pewno nie dożyłby objęcia władzy po Jacksonie... 
- Hej! Hanna, rozumiem. Przecież nic się nie stało. Każdy spotyka się kimś po kryjomu. Jest mi tylko trochę przykro, że mi o tym nie powiedziałaś, ale żyje się dalej. Przecież teraz musimy trzymać się razem. Pozostaje najważniejsze pytanie: co robimy z Virginią? 
- Jak to co?- odparłam. - Czas na zemstę.    

czwartek, 17 kwietnia 2014

Chapter 3 Happy Birthday, Alison!

*Oczami Alison*
Stałam przed lustrem. Miałam na sobie bordową sukienkę, a na to narzuconą dżinsową kurtkę. Moją szyję zdobił naszyjnik z sówką. Na moich nogach widniały zwyczajne, czarne balerinki. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Rozejrzałam się po swoim pokoju. Był idealny. Duże, drewniane łóżko, ogromna szafa. W pomieszczeniu znajdowało się także biurko, komoda i szafeczka nocna. Były trzy drzwi. Jedne prowadziły na korytarz, drugie zaś do łazienki, a trzecie… Ostatnie wrota prowadziły do mojej własnej bajki. W tym pomieszczeniu znajdowały się sztalugi, farby, moje obrazy, wszystko, co kiedykolwiek było połączone z malarstwem. Na ścianach i szafkach w moim pokoju znajdowały się fotografię i moje niektóre obrazy. Zdjęcia przedstawiały fragmentu z ostatnich dziewięciu lat mojego życia. Samochodziki z Damonem, Alaricem i Stefanem. Jedzenie waty cukrowej z Kolem, która zamiast w naszej buzi, skończyła w naszych włosach. Pierwsze wakacje. Zdjęcia z życia codziennego. Sylwester. Pamiętny makaron ugotowany przez Damona na patelni. Urodziny babci. Święta. Zakupy z Katherine, Eleną i Bonnie. I moje pierwsze urodziny od wskrzeszenia. Pamiętam je doskonale. Zaczynały się tak jak te. Przed tym samym lustrem.

***
Stałam przed lustrem. W białej sukience. Na szyi miałam wisiorek z literką „A”, czyli prezent od mojej babci. Na ręce miałam symboliczną bransoletkę. Symbolizowało miłość moją i Hanny. Moja siostra miała identyczną ozdobę. Stworzyłyśmy je, kiedy miałyśmy po trzy lata. Miały nam pomóc komunikować się na odległość. Wszystko działało. Zresztą jak każdy nasz wynalazek. Kiedyś zrobiłyśmy dwa naszyjniki. Nie były to byle, jakie naszyjniki. Były to magiczne naszyjniki. Po założeniu ich, mogło się wymówić imię i nazwisko danej osoby, a dzięki naszyjnikowi przybierałeś jej postać, dopóki na twojej szyi widnieje ten naszyjnik. Spojrzałam na swoją twarz w lustru. Miałam opuchnięte oczy, a moja twarz wyglądała na zmęczoną. Nikt się temu nie dziwił. Płakałam przez całe dwa miesiące w dzień i w nocy. Mało jadłam, co widać po tym, jaka jestem wychudzona. Wyglądałam jak wrak człowieka albo po prostu jak duch. Choć teoretycznie teraz powinnam nim być. Kolejne łzy zebrały mi się do kącików oczu. Mocno je zacisnęłam, aby żadna łza nie wymknęła się. Postanowiłam coś sobie: „Żadnych łez. Nigdy więcej żadnych łez. Chyba, że ze szczęścia.”. W momencie, kiedy otworzyłam oczy do mojego pokoju weszła Katherine. Jak zwykle prezentowała się perfekcyjnie. Piękne włosy jak zawsze były zakręcone. Miała na sobie sukienkę i szpilki. Na jej twarzy widniał cudowny makijaż. Obróciłam się w jej kierunku i spróbowałam się uśmiechnąć na znak, że ze mną wszystko w porządku. Pokręciła głową z uśmiechem. Nie dała się nabrać. Podeszła do mnie i kucnęła tak, że teraz była równa mojemu wzrostu. Położyła swoje ręce na moich ramionach i uśmiechnęła się serdecznie.
- Przede mną nie musisz udawać Alison. Wiem, że jest ci trudno z tym, co się stało, z tym, co powiedziała twoja matka i siostra. Ale nie musisz udawać przed żadnym z nas, że wszystko jest z tobą w porządku, bo wszyscy wiedzą, że to nieprawda. Alison posłuchaj mnie. Caroline i Hanna jeszcze pożałują tych słów. To jest pewne. Ale ty nie możesz się załamać. Nie roztrząsaj przeszłości. Żyjemy teraźniejszością. Teraz musisz zdecydować Alison. Czy mamy cię zabrać do Nowego Orleanu. Do Hanny, Caroline, Klausa… Czy chcesz zostać z nami. Ze mną jako matką, z Damonem jako ojciec, z Alaricem jako ojciec chrzestny, z Bonnie jako matka chrzestna, z Kolem, który jest twoim biologicznym wujkiem, z Eleną, Stefanem, Jeremym, twoją babcią… To jest twoja decyzja Alison. Nikt nie będzie przeciwko tej decyzji. Jedno jest tylko pewne Alison. I tu, w Mistic Falls i tam, w Nowym Orleanie, czeka cię nowy start. Zaczniesz swoje życie od nowa. W całkiem inny sposób- powiedziała Miała rację i tam, i tu, czeka mnie nowy początek. Musze tylko zdecydować, z którą rodziną go rozpocznę. Chwilę myślałam i podjęłam decyzję. Postanowiłam.
- Katherine- zaczęłam, tym samym przykuwając stu procentową uwagę brunetki- Ja chce zostać z wami- powiedziałam.  Sobowtór uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja bez trudu odwzajemniłam gest. Katherine widząc mój uśmiech, mocno mnie do siebie przytuliła. Szybko zrobiłam to samo, przyciągając ją jeszcze bardziej, tym samym czując ciepło jej ciała. Kiedy byłam w jej objęciach czułam się bezpieczna. Po chwili odsunęłyśmy się od siebie, a na mojej twarzy zagościł uśmiech. Nie był to taki uśmiech, jak przez ostatnie dwa miesiące. Nie był on wymuszany i smutny. Był on własnowolny, całkowicie szczery i ciepły.
- Alison, obiecuję ci, że to będą twoje najlepsze urodziny, które przeżyłaś do tej pory- powiedziała, po czym wstała. Wyciągnęła do mnie rękę, którą z chęcią przyjęłam i trzymając za dłoń brunetki zeszłyśmy na dół, do salonu. Gdy przekroczyłyśmy próg pomieszczenia wszyscy tam zebrani skierowali swoje wzroki na nas. Spojrzałam na wampirzycę stojącą koło mnie. Uśmiechnęła się do wszystkich zebranych w salonie.
- Alison zdecydowała. Zostaje z nami- powiedziała radośnie. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Popatrzyłam na nich i uśmiechnęłam się do nich. Zostałam przytulona przez wszystkich. Po serdecznych uściskach poszliśmy wszyscy do Wesołego Miasteczka. Na początku wybrałam się z Damonem, Alaricem i Stefanem na samochodziki. Skończyło się siniakiem na kolanie, ale przynajmniej miałam świetną zabawę. Później poszła z Kolem na watę cukrową. W drodze powrotnej zaczęliśmy się nią obrzucać. Następna była trampolina z Katherine, Diabelski Młyn z Eleną i Jeremym, gofry z Bonnie, strzelanie z pistoletów na wodę z babcią i wiele innych atrakcji. Kiedy było już późno wystrzeliły fajerwerki, które ułożyły się w słowa: „Wszystkiego Najlepszego Alison!”. Był to najszczęśliwszy dzień mojego życia.
***
Nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Od jej podjęcia każdy dzień wypełniony był śmiechem, miłym towarzystwem, przyjaźnią i miłością. Czyli wszystko, czego kiedykolwiek chciałam.
Mój wzrok utkwił w małej szkatułce. Powoli do niej podeszłam i ją otworzyłam. Znajdowały się tam wszystkie rzeczy związane z moją siostrą. Bransoletka, naszyjnik, miś, którego podarowała mi, kiedy uderzyłam się w rękę i mocno płakałam. Niedawno dowiedziałam się, że Hanna jest „królową” szkoły. Chodzi w szpilkach, jak niektóre dziewczyny w mojej szkole. Ja bym nie potrafiła chodzić w takich butach na co dzień. Są niewygodne. Wiem jeszcze, że Hanna nie ma zielonego pojęcia o walce, obronie, magii czy wszystkim z tym związanym. Ale w sumie… Nie dziwię się jej. W końcu mieszka z pierwotnymi. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Automatycznie odwróciłam się w tamtą stronę. W drzwiach stał Damon. Jak zwykle z jego typowym uśmieszkiem. Uśmiechnęłam się do niego.
- Gotowa?- zapytał.
- Oczywiście- odpowiedziałam.
"Oczywiście"

Wystawił swoje ramię na znak, że mam za nie chwycić. Szybko włożyłam swoja ręką pod rękę bruneta i żwawym krokiem ruszyliśmy w stronę salonu. Wszyscy już tam czekali. Po uściskach i złożonych życzeniach ruszyliśmy w stronę Grilla. Był to bar w Mistic Falls. Uwielbiałam tam przebywać. Panowała tam zawsze miła atmosfera. Gdy weszliśmy do środka, pierwsze, co mnie spotkało, to przytulas od mojej przyjaciółki Megan. Jej chłopak Noel także mnie przytulił. Ostatni byli Luke i moja babcia. Bawiliśmy się świetnie. Zresztą jak zawsze w towarzystwie tych osób. Nagle Damon wskoczył na blat i poprosił o uwagę.
- Jak wszyscy wiecie świętujemy szesnaste urodziny Alison! Chciałbym jej złożyć życzenia ode mnie. Więc… Droga Alison życzę ci wszystkiego, co najlepsze. Żebyś nie spóźniała się więcej na lekcje. Abyś zawsze była taka uśmiechnięta i radosna. Żebyś nigdy nie musiała płakać. Oczywiście ze szczęścia to płacz ile wlezie. Żebyś cały czas była taka sama i się nie zmieniała, bo jesteś idealna. Jestem dumny, że mam taką córkę- powiedział, a ja uśmiechnęłam się do niego ciepło i wskoczyłam na blat koło Damona. Mocno go przytuliłam. W barze rozległy się oklaski. Byłam szczęśliwa. Kolejny dzień, jestem szczęśliwa. Kiedyś nie wyobrażałam sobie życia bez Hanny i Caroline, a teraz okazało się to możliwe. Oczywiście brakuje mi Hanny. Kiedy mam problem to rozmawiam z Katherine, Eleną lub Bonnie, ale to nie jest to samo co rozmowa z Hanną. Rozumiałam się z nią bez słów. Tylko zobaczyła wyraz mojej twarzy i już mogła stwierdziło, co chodzi. Gdy goście zaczęli się już zbierać i zostałam tylko ja, Damon, Katherine, Elena, Stefan, Alaric, Kol, Jeremy i Bonnie postanowiliśmy pójść nad moje ulubione miejsce. Była to polanka, przy rzece. Zawsze tam chodziłam, gdy miałam jakiś kłopot lub trudną decyzję do podjęcia, ale spędzałam też tam czas dla przyjemności. Po przejściu przez las znaleźliśmy się na polance. Od razu położyłam się na trawie. O tej porze roku tak pięknie pachniała. Damon położył się obok mnie.
- Ej weźcie! Nie leżcie tak! Chodźcie do nas!- usłyszałam krzyki Kola. Podniosłam się do pozycji siedzącej i dopiero teraz zauważyłam, że mój wujek i cała reszta oprócz mnie i Damona, znajdują się w wodzie. Damon od razu się podniósł i wziął mnie na ręce. Zaczęłam się głośno śmiać i machać bezcelowo nogami. Po chwili my także byliśmy w wodzie.
- Ali, nie bądź taka sztywna! To w końcu twoje urodziny- powiedział Kol i w tym samym momencie zaczął chlapać mnie wodą. Nie mogłam być mu dłużna. Po chwili i on był cały w wodzie. Zaczęliśmy rozmawiać o różnych rzeczach. Od szkoły po Bourbon. Katherine, Elena i Bonnie stwierdziły, że musza jechać na zakupy, bo nie mają odpowiednich sukienek na koniec roku szkolnego. Oczywiście one idą tam tylko po to, by popatrzeć jak dostaje nagrodę za świadectwo z czerwonym paskiem. Właśnie! Jeszcze tylko parę dni do szkoły i wreszcie wakacje! Uwielbiam wakacje. Co roku wyjeżdżamy gdzie indziej, tym samym zwiedzając świat. Podczas wolnego mogę się też w końcu wyspać. O tak… To jest największy plus wakacji. Po wspaniałych urodzinach wróciliśmy do domu. Było już grubo po północy, ale mało nas to interesowało. Kol i Bonnie postanowili, że zostają u Salwatorów na noc. Gdy weszliśmy do posiadłości poczułam się inaczej niż zwykle. Ktoś tu był. Nie tylko ja to wyczułam. Chciałam iść dalej, ale Damon powstrzymał mnie ręką. Spojrzałam na niego, a on pokręcił głową, co miało znaczyć: „Nie idź dalej”. Pokiwałam głową na znak, że zrozumiałam. Damon zrobił parę kroków do przodu upewniając się, że niegdzie się nie ruszyłam. Gdy doszedł do wejścia od salonu, stanął i zaczął się patrzeć ze zdziwieniem na jakiś punkt. Na co on się tak patrzył? Chrzanić, że obiecałam, że zostanę i nigdzie nie będę się ruszać. W szybkim tempie znalazłam się przy wejściu do dużego pokoju i moim oczom ukazała się ładna, uśmiechnięta blondynka. Na mój widok uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Po chwili obok nas pojawili się też Elena, Katherine, Stefan, Alaric, Jeremy, Kol i Bonnie.
- Witajcie- przywitała się- Czekałam na was, a nie chciała przeszkadzać w urodzinach Alison- Zna moje imię. Niedobrze…

- Nazywam się Aria White- przedstawiła się. Nie wierzyłam własnym uszom i oczom. W moim salonie aktualnie znajdowała się jedna z najpotężniejszych czarownic na świecie…


środa, 9 kwietnia 2014

Chapter 2 I'm sixteen

Oczami Hanny:

 Obudziłam się słysząc miarowe basy mojej ulubionej kapeli. Przeciągnęłam się jeszcze w łóżku i leniwie wyłączyłam budzik. Chwiejnym krokiem podeszłam do łazienki. Zimne kafelki pomieszczenia chwilowo mnie pobudziły. By pozbyć się resztek snu weszłam pod prysznic. Odkręciłam wodę czując jak zimne strugi obmywają moje ciało. Dziś był wyjątkowy dzień. Wszystko musiało być idealne. Sięgnęłam po żel do kąpieli. Starannie wmasowałam delikatny płyn w całe ciało. Rozkoszując się uwodzicielskim zapachem spłukałam miksturę. Teraz tylko włosy. Kokosowy szampon gładko przemienił się w pianę na moich złocistych falach. Zadbałam, by żadne pasemko nie uciekło od jego działania, po czym przepłukałam je wodą. Wymacałam ręką ręcznik i delikatnie osuszyłam nim włosy. Upewniona, że po wyjściu z kabiny moje blond pukle nie spowodują powodzi owinęłam się materiałem. Ostrożnie wyciągnęłam przed siebie prawą nogę. Gdy poczułam, że zatrzymała się na miękkim dywanie ten sam gest powtórzyłam z lewą. Stojąc na puszystej materii spojrzałam za siebie. Udało mi się nie zalać połowy łazienki. Brawo Hanna! Podeszłam do szafki i wyciągnęłam z niej suszarkę. Na biegu delikatnie zaczęłam suszyć włosy. Gdy były już tylko wilgotne z pół uśmiechem wyszłam z pomieszczenia. Od razu przeszłam do mojego pokoju. Przemierzyłam całą sypialnię i otworzyłam białe, drewniane drzwi. Za nimi skrywała się moja garderoba. Otworzyłam szufladę komody wyciągając z niej blado różową, koronkową bieliznę. Włożyłam ją na siebie bezładnie pozostawiając ręcznik na wykładzinie. Przeszłam obok rzędu wieszaków, by z jednego z nich ściągnąć jedwabistą, kremową bluzkę z luźnymi rękawami. Z półki obok chwyciłam łososiowe szorty. Ubrałam przygotowany zestaw. Podeszłam do lustra zdobionego w stylu barokowym stojącego w kącie garderoby. Dokładnie się sobie przyjrzałam. Wyglądałam tak... bez charakteru. Trzeba było to zmienić. Szybkim krokiem podeszłam do szafki z butami. Po chwili szperania z dumą wyjęłam najnowsze buty z kolekcji Jimmiego Cho. Panterka na obuwiu może i była pospolita, ale w połączeniu z czerwoną szpilką i podeszwą robiła pioronujący efekt. Jeszcze raz zerknęłam w lustro. Od razu lepiej. Wróciłam do sypialni, by zrobić obowiązkowy makijaż. Wyraźnie podkreśliłam usta i pogrubiłam rzęsy. Bronzerem zaznaczyłam kości policzkowe, a kredką zarysowałam brwi. Spojrzałam na swoje starania. Wyglądałam dokładnie tak, jak chciałam. Zgarnęłam wszystko z biurka do torby, po czym wyszłam z pokoju. Pewna, że już nikogo nie obudzę w swoich niewątpliwie głośnych butach zeszłam po schodach. Na dole zastała mnie głucha cisza. Może jednak wszyscy jeszcze śpią? Najciszej jak mogłam (nie było łatwo) przemierzałam korytarz. Zazwyczaj o tej porze można było tu usłyszeć podśpiewywanie mamy, gdy gotowała, droczenie się Elijah i Hayley czy tatę głośno dyskutującego z Rebekah oraz Alice, ale dziś... Nic. Kompletne zero.
  Otworzyłam mahoniowe drzwi kuchni. W pierwszym momencie oślepiło mnie światło. W chwili, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do jasności usłyszałam krzyki 'Wszystkiego najlepszego, Hanna!'. Rozejrzałam się po zgromadzonych twarzach. Elijah, Hayley, Rebekach, Alice, tata, mama, a nawet Marcel i Davina. Cała rodzina. Prawie... Brakowało tylko mojego sobowtóra. Dziewczyny tak podobnej do mnie, a jednak zupełnie innej. Brakowało Ali... To już 9 lat jak moja ukochana siostra nie żyje. W chwilach takich jak ta wyobrażałam sobie, że stoi obok mnie i razem je przeżywamy. Daj spokój Hanna... Nie przywrócisz jej życia. Tylko się oszukujesz. Zacisnęłam powieki, by żadna niekontrolowana łza nie spłynęła mi po policzku. Nadęłam policzki i zdmuchnęłam świeczki na torcie nie trudząc się wymyślaniem życzenia. Poza siostrą miałam wszystko co chciałam...
Hanna
  - Happy Birthsday to you, Happy Birthsday to you! Happy Birthsday dear Hanna! Happy Birthsday to you!- zaśpiewali chórkiem wszyscy zgromadzeni w kuchni.
  Stałam wśród nich z uśmiechem na twarzy. Po odśpiewaniu obowiązkowej piosenki przyszedł czas na prezenty. Pierwszy podszedł do mnie tata. Jakżeby inaczej. Od zawsze byłam jego oczkiem w głowie. Złożył mi życzenia zakładając na szyi gruby łańcuch ze złota. Poczułam ciężar ozdoby gdy tata skończył mocować się z zapięciem i upuścił je na mój kark. Spojrzałam na swój dekolt. Prezent dostojnie się prezentował. Wyglądał jak odlane ze złota łuski węża. Z pewnością przykuwał uwagę. Zobaczyłam, że moi najbliżsi ustawiają się w kolejce.
-Ej, kochani... Wiecie, że bardzo bym chciała z wami tu posiedzieć, ale ja mam szkołę- westchnęłam.
Spojrzeli na mnie pobłażliwie. Dobrze wiedzieli, że nie śpieszno mi do nauki, ale przyjaciół.
-Leć, córeczko. Ale spróbuj tylko przyjść do domu z jakąś złą oceną- z uśmiechem pogroziła mi palcem mama.
Wydęłam usta udając obrażoną.
- Przecież dziś mam urodziny. Chyba mi darujesz?
Patrzyłyśmy na siebie kilka sekund poważnym wzrokiem. Dłużej nie wytrzymałyśmy i obie wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem.
- Oj dobrze, już dobrze. Przygotujcie wszystko na dziś- mruknęłam w stronę Alice. Ona zna dokładne instrukcje.- Pa!
Wyszłam z domu i wsiadłam do samochodu.
- Hej, Josh.
-Witaj Hanno. Wszystkiego najlepszego! Od razu pod szkołę?
- Josh... Spokojnie. W ogóle nie wiedziałam, że dziś robisz za szofera- zaśmiałam się.- Ale cóż. Na pewno jesteś lepszy od Ryan'a. Najpierw Starbucks. Śniadania nie jadłam- dodałam po chwili namysłu.
- Nawet tortu nie spróbowałaś?
- Alice go robiła- mruknęłam tylko. Joshowi to wystarczyło. Wiedział, że mimo iż Ali jest niezwykle zdolną czarownicą to lepiej, żeby od kuchni trzymała się z daleka.
Josh posłusznie skierował się we wskazanym przeze mnie kierunku. W międzyczasie zdążył streścić mi najnowszą książkę science-fiction, którą właśnie skończył czytać. Pod kawiarnią znałam już tajemną broń dr. Riddicka przeciwko armii kosmicznych robotów. Mój dzisiejszy szofer wyszedł kupić złożone zamówienie. Po jakiś dwóch minutach wrócił uśmiechnięty niosąc firmową torbę. Z wdzięcznością przechwyciłam ją od niego. Zajrzałam do środka, wyciągnęłam gorące latte i babeczkę red velvet. Zaczęłam jeść w jadącym samochodzie. Josh widząc mój posiłek uśmiechnął się.
- Myślałem, że jesteś na diecie.
- Śniadanie to najważniejszy posiłek. Moja dieta zaczyna się po 10- powiedziałam upijając łyk kawy.
Gdy dojechaliśmy do szkoły jedynym śladem po moim śniadaniu była tylko pusta torba na siedzeniu. Pożegnałam się z Joshem i pognałam na swoich szpilkach do szkoły. Wchodząc do budynku usłyszałam jak z piskiem opon odjeżdża. Wyprostowałam plecy i uniosłam głowę do góry. Krokiem profesjonalnej modelki przechodziłam korytarz. Tłum rozstępował się przede mną. Wokół słychać było pokrzykiwania 'Hej Hanna!', 'Wszystkiego najlepszego!' czy 'Świetne buty'. Ale cóż... Takie życie królowej.  Podniosłam rękę do góry i pomachałam przypadkowym ludziom. A co mi tam. Niech się cieszą.
- Hannie-Han! Mordo! Najlepszego!- dobiegły mnie okrzyki długowłosej postaci biegnącej w moim kierunku na niebotycznie wysokich szpilkach.
Odwróciłam się w jej stronę. To był błąd. Zostałam wyściskana za wszystkie czasy... Z trudem odsunęłam od siebie przyjaciółkę.
- Jej. Spokojnie Brie... Chyba nie chcesz mnie udusić?- spytałam z uśmiechem na ustach.
Dziewczyna tylko na mnie fuknęła.
- Nie mów do mnie Brie. Czuję się jakbym była wielkim kawałkiem sera- westchnęła.
- Ja po Hannie-Han czuję się jak ninja.
- Deveraux i Mikaelson- przerwał nam głos dyrektora. Wokół zrobiło się dziwnie pusto. Zaabsorwowana przyjaciółką nie zauważyłam, że wszyscy poszli już na swoje zajęcia.- Macie zamiar przez całą lekcję rozmawiać o serowych ninja? Na jednej nodze do klasy!
- W tych butach to wolę na dwóch- odburknęłam.
- Mikaelson... Na twoje buty radziłbym uważać. Jeśli zarysujesz kafelki jak w zeszłym tygodniu...
- To co?
Wyraźnie zbiłam go z tropu. I dobrze mu tak. Już nie ma się o co czepiać.
- To porozmawiamy inaczej.
- Peut-être en français?* A pesar de que con gran entusiasmo que puede hablar español.**
- Widzę, że jednak coś tam w twojej głowie jest. Szkoda, że nie na moich lekcjach-przerwał na głośne westchnięcie.-Deveraux. Przypilnuj, żeby koleżanka znalazła się na lekcji.
Po tych słowach zostawił nas same. Gdy do naszych uszu przestały docierać odgłosy jego kroków wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem. Gdy się nieco uspokoiłyśmy poszłyśmy na lekcje. W końcu od tego jest szkoła, czyż nie?
Lekcje do przerwy na lunch minęły jak zwykle nudno. Pytanie, odpowiedź, wykład, praca domowa. Schemat powtarzał się co godzina. Naprawdę męczące. Znudzona ruszyłam do stołówki. Ustawiłam się w kolejce razem z Brie. Wzięłam zestaw ten sam co zawsze. Sałatka i beztłuszczowe latte. Zerknęłam na tacę przyjaciółki. Też sałatka i kawa. Nie wiedziałam jaka, ale na co mi to potrzebne.
  Ominęłyśmy 'królewski' stół Brighton High School. Żeby tam siedzieć trzeba należeć do elity, co nie znaczy, że do niej nie należę. Jako królowa zawsze siadam tam, gdzie mam ochotę. Dziś siedzenie tam zakończyłoby się serią życzeń i zapewnień, że moja dzisiejsza impreza będzie cudowna. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Usiadłam przy dwuosobowym stoliku razem z Brie. Jadłyśmy rozważając zalety nowego błyszczyka, gdy pojawiła się najbardziej denerwująca dziewczyna świata- Virginia Randall.
Bryanne
- Czyżby cię świta opuściła Hanno? Jaka szkoda...- westchnęła z udawanym smutkiem.- Swoją drogą zawsze kojarzyłam imię Hanna ze słowem marna...
- Powiedziała dziewczyna o imieniu jak stan- uśmiechnęłam się z ironią.
- Hej! Virginia, wiesz, że kukurydza w mojej buzi pocho...
- Bryanne***...- zamilkła, gdy usłyszała, że zwróciłam się do niej jej pełnym imieniem.- Nie zniżymy się do jej poziomu. Elita zachowuje klasę.
Virgina przewróciła oczami i powiedziała:
Virginia
- Wiesz... Królowa bez króla długo królową nie zostanie. Skoro ty odtrącasz króla to ja go przygarnę. Rolę się odwrócą- uśmiechnęła się złośliwie.
- Zaraz kukurydza którą właśnie przeżuwam i nie powiem skąd jest bo Hanna uzna, że zniżam się do twojego poziomu wyląduje na tej twojej twarzyczce.
Uśmiechnęłam się na słowa Brie. Widok Virginii z kukurydzianą papką na twarzy był naprawdę kuszący. Po chwili jednak otrząsnęłam się z marzeń. Takie rzeczy to nie publicznie...
- Najpierw musiałabyś zwrócić na siebie jego uwagę i... ups... zapomniałam, że próbujesz to zrobić od trzech lat.
Po moich słowach Virginia głośno wciągnęła powietrze przyglądając się mi. Odeszła bez słowa.
Bryanne przybiła mi piątkę.
- Mówiłam ci, żeby wypróbować na niej parę zaklęć, ale ty jak zawsze nie...- westchnęła.
Tylko się uśmiechnęłam. Reszta przerwy i lekcji szybko zleciała. Już wybiegałam na plac przed szkołą. Rozejrzałam się uważnie dookoła. Wyszłam ze szkolnego terenu i skręciłam w opuszczoną alejkę. Stałam na chodniku upewniając się, że nie ma tu nikogo więcej. Patrzyłam przed siebie. Po chwili owładnął mną kuszący zapach cedru. Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak... wreszcie razem.
Odwróciłam się i przycisnęłam swoje wargi do jego. Nasze złączone usta tworzyły jedną całość. Wewnątrz języki porozumiewawczo tańczyły. To był zachłanny pocałunek. Jakby nic innego na świecie się nie liczyło. Objęłam jego kark rękoma. On zjechał dłońmi wzdłuż mojej tali. Opadły na pośladki. Po kilku chwilach, które wydawały się trwać wieczność odsunęłam swoje usta od jego na kilka centymetrów.
- Tęskniłam.
- Jeśli za każdym razem tak mnie będziesz witać to zacznę częściej wyjeżdżać- uśmiechnął się łobuzersko.
Westchnęłam oburzona.
- Nawet nie próbuj. Te chwile bez ciebie wydawały się nigdy nie kończyć, Caleb.
- Ale mówiłem, że nie przegapię twoich urodzin. Nawet coś dla ciebie mam.
Oswobodził się z moich objęć. Poklepał się po kieszeniach, po czym z jednej z nich wyciągnął niewielkie zawiniątko. Patrzyłam oniemiała jak je rozpakowuje. Z podniszczonego materiału wyłonił się delikatny pierścionek. Caleb wziął go do ręki. Drugą wyciągnął po moją dłoń. Chwycił ją delikatnie i na środkowym palcu umieścił prezent. Odwrócił moją dłoń i pocałował jej środek. Mocno go przytuliłam.
- Chodź ze mną- szepnęłam.
- Nawet gdyby nie było pełni dobrze wiesz, że bym nie mógł.
- To takie...- zabrakło mi słów.
- Niesprawiedliwe jak wiele innych rzeczy- dokończył za mnie.- Ale niech tylko stary Jackson odejdzie. Wtedy wszystko się zmieni...
Ponuro się uśmiechnęłam. Ile już razy słyszałam te słowa...
- Idź już na tę imprezę. Jak cię nie będzie za parę minut to wyślą listy gończe- uniósł kąciki ust.
Ostatni raz go pocałowałam i ruszyłam w stronę domu na najlepszą słodką szesnastkę w Nowym Orleanie

~*~

Peut-être en français?* - Może po francusku?
A pesar de que con gran entusiasmo que puede hablar español.**- Chociaż ja z chęcią mogę po hiszpańsku.
Bryanne***- czyt. Brajan


Siemma!
Jest to mój pierwszy rozdział na tym blogu. Wyszedł trochę długi, 
ale chciałam Wam pokazać jak najwięcej z życia Hanny. Mam nadzieję, że się Wam spodobał.
Za wszystkie gramatyczne błędy we fragmentach obcojęzycznych przepraszam,
ale musiałam zaufać internetowym słownikom. Nie znam języka francuskiego,
 a hiszpańskiego tylko podstawy.
XX
Daisy D.





czwartek, 3 kwietnia 2014

Chapter 1 Ordinary Day

*Oczami Alison*
Dookoła było jasno. Starałam się jak najdłużej odgrodzić ciepłe światło od moich oczu. Miałam ochotę się schować, na parę kolejnych minut, ale, mimo mojej woli, rozbudziłam się.
Ziewnęłam przecierając zmęczone oczy i rozejrzałam się wokół siebie. Mój wzrok przykuł elektroniczny budzik, tuż przy moim łóżku. Wskazywał godzinę 8:30. O cholera.
Alison
Pędem zerwałam się na równe nogi i w podskokach dopadłam mojej szafy, nieco przestarzałego, lecz zachowanego w świetnym stanie, mebla. Wyciągnęłam z niej czerwona koszulkę i dżinsowe szorty. Wparowałam do łazienki, gdzie wykonałam poranną toaletę. Związałam włosy w niedbałego koka, a na rzęsy nałożyłam śladową warstwę tuszu.
Zawsze w swoim wyglądzie ceniłam sobie wygodę i nie potrafiłam wyobrazić sobie, jakim cudem większość dziewczyn z mojej szkoły codziennie przemierzały w szpilkach i opinających, wydekoltowanych bluzkach szkolne korytarze. Będąc obok nich czułam się niczym wywłoka w starych, porozciąganych szmatach.
Mimo to nigdy nie byłam obiektem kpin. Być może pomagała mi w tym siła perswazji, jednak wolę myśleć, że społeczeństwo w tych czasach zauważa we mnie inne wartości po za odbiegającym od perfekcji wyglądem. Chwyciłam w dłonie plecak i nie zwracając uwagi na dzisiejszy plan lekcji wpakowałam do niego zeszyty.
W biegu próbowałam założyć trampki, co omal nie zakończyło się bolesnym upadkiem ze schodów. Fuknęłam w chwili gdy udało mi się złapać równowagę. Zeszłam na parter posiadłości i zawiązałam dokładnie sznurówki.
Pośpiesznie udałam się do kuchni, z której po krótkim namyśle zabrałam jedno jabłko. Wyśmienite śniadanie, Alison.
W zatrważającym tempie próbowałam opuścić dom, jednak zderzenie z czymś twardym zakłóciło moje plany. Tym razem zbyt późno zdałam sobie z tego sprawę i z impetem opadłam na podłogę.
Znad mojej głowy dobiegł ledwo tłumiony śmiech. Spojrzałam spode łba na źródło mojego upadku. Okazał się nim być chłopak o brązowych, niedbale ułożonych włosach oraz równie ciemnych tęczówkach. Na jego ustach majaczył nikły uśmiech, jednak oczy zdradzały rozbawienie. Kol Mikaelson, we własnej osobie.
- Z czego się śmiejesz? Pomóż mi wstać – żachnęłam się. Szatyn wyciągnął w moją stronę dłoń, którą bez wahania przyjęłam. – Dzięki – mruknęłam otrzepując z ubrania niewidzialny pyłek.
- Nie trzeba. Następnym razem radzę ci po prostu wstać na czas – doradził chichocząc pod nosem.
- Trzeba było mnie obudzić! – powiedziałam unosząc ręce w pełnym frustracji geście, na co Kol zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Idź już lepiej, bo w ogóle nie zdążysz na żadną z lekcji – mruknął pchając mnie w stronę drzwi. Wywróciłam na niego oczami, jednak postąpiłam wedle jego słów. Moje trampki odbijały się od płyt chodnikowych. Przeciskałam się między tabunami ludzi, których jak na złość wysypało się na ulicę więcej niż zwykle.
Cała zdyszana dobiegłam do szkolnego budynku. Stanęłam tuż przed drzwiami miarowo stopniując swój oddech. Westchnęłam głośno, po czym przeniosłam swój nacisk na drzwi. Z łatwością ustąpiły i już po chwili poczułam znajomy zapach perfum uczniów, kredy oraz czegoś naśladującego jedzenie w stołówce. Automatycznie ruszyłam w stronę klasy. Pierwsza lekcja już dawno zleciała, a mimo to spóźniłam się na drugą. Powędrowałam pod pracownie fizyczną. Jak zwykle pamiętałam o kulturze. Cicho zapukałam do drzwi, a po wejściu do sali przeprosiłam za spóźnienie. Nauczycielka zgromiła mnie spojrzeniem, lecz nie przewidziała dla mnie żadnej pogadanki. Ruchem ręki wskazała, abym usiadła w swojej ławce i skupiła się na dzienniku, w którym skrupulatnie coś notowała.
Mimo mojej tendencji do spóźnień, uczyłam się całkiem nieźle. Nie sprawiało mi trudności  napisanie kilkustronicowego eseju na lekcję angielskiego, czy wykonanie skomplikowanego działania na matematyce.
Zajęłam swoje miejsce obok, mojej przyjaciółki, Megan. Dziewczyna zerknęła na mnie z ukosa swoimi piwnymi oczami, które omal nie przysłoniły jej pola widzenia. Ubrana była w kwiecistą sukienkę, która idealnie podkreślała jej figurę i baleriny.
- Gdzieś ty się podziewała? – spytała półgłosem, podczas gdy nauczycielka zapisywała przykłady na tablicy.
- Zaspałam – mruknęłam, na co obie cicho zachichotałyśmy.
Luke
- A już myślałam, że wysilisz się na coś nowego – odrzekła wracając do spisywania rzędów cyfr i wzorów do zeszytu. Podążyłam w jej ślady. Dalszą część lekcji spędziłyśmy na rozmowach, co i raz będąc karcone wzrokiem przez nauczycielkę.
W końcu zadzwonił upragniony dzwonek. Wszyscy zerwali się z ławek wędrując w stronę drzwi. Ja i Megan, jak zwykle pozostałyśmy gdzieś na końcu, przez co, bez najmniejszych przepychanek powędrowałyśmy na korytarz. Ruszyłyśmy w stronę szafek będąc zaaferowane rozmową. Megan wymachiwała energicznie rękoma omawiając ze mną swoje wczorajsze wyjście ze swoją rodziną. Przestałam jej słuchać, kiedy poczułam dużą dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłam głowę i od razu się uśmiechnęłam, na widok swojego kolegi Luke’a.
- Hej – przywitałam się ściskając go w przyjacielskim geście. Zaraz po mnie, do uścisku dołączyła Meg. Czułam na sobie zazdrosne spojrzenia pozostałych dziewczyn. Muszę przyznać, Luke był bardzo przystojny i nie jedna już uległa jego brązowym oczom, czy czarującemu uśmiechowi. Być może te atuty pozwoliły mu się wzbić do śmietanki towarzyskiej naszej szkoły. Ja jednak postrzegałam go tylko jako przyjaciela.
- Cześć dziewczyny – przywitał się skinąwszy na nas głową.
- Chcesz czegoś, Luke? Jakbyś nie zauważył, przerwałeś naszą rozmowę – wypomniała chłopakowi Meg. Trudno było jednoznacznie określić relacje między nimi. Lubili się, ale jednocześnie uwielbiali prowadzić drobne sprzeczki między sobą. Uśmiechnęłam się pod nosem, oczekując na rozwój ich rozmowy.
- Tak właściwie, to chciałem zmienić słowo z Ali, więc możesz sobie iść – oznajmił chłopak ciągnąc mnie za rękę w swoją stronę.
- Współczuję ci Alison – rzuciła przez ramię dziewczyna, zmierzając na drugi koniec korytarza, gdzie stał jej chłopak, Noel. Jak zwykle przywitali się pocałunkiem, na co Luke przybrał zniesmaczoną minę.
Megan i Noel
- O co chodzi? – spytałam szturchając go w ramię. Chłopak spojrzał na mnie z góry, z uwagi na jego wzrost i nerwowo przeczesał ręką brązowe włosy.
- Chciałem się zapytać, czy nie chciałabyś gdzieś dziś wyskoczyć wieczorem. Tylko we dwoje – zaproponował na jednym wdechu. Widziałam ulgę malującą się na jego twarzy, po wypowiedzeniu tych słów.
Przygryzłam wargę spuszczając wzrok na swoje palce u rąk.
- Przepraszam Luke, ale dziś naprawdę nie mam czasu. Jestem… jestem umówiona – oznajmiłam lekko się plącząc. Chłopak przybrał kamienny wyraz twarzy, jednak czułam, że jest zawiedziony.
- Jasne, rozumiem. Może innym razem – wydukał odwracając się do mnie tyłem. Po chwili zostałam sama ze swoimi myślami. Nie chciałam kłamać Luke’owi, ale przecież, nie mogłam mu powiedzieć, że wieczorem odbywa się mój zwyczajowy trening, podczas którego udoskonalam swoje możliwości, jako czarownica.
Przez kolejne godziny lekcyjne Meg narzekała na dzisiejsze zachowanie Luke’a, a chłopak skutecznie mnie unikał. Bolało mnie to, ale miałam nadzieję, że z dniem jutrzejszym zapomni o dzisiejszym incydencie.
W drodze powrotnej ze szkoły kompletnie nie skupiałam się, na otaczającym mnie świcie. Włożyłam słuchawki do uszu, z których sączyła się głośna muzyka i tanecznym krokiem wróciłam do domu.
W posiadłości zastały mnie odgłosy rozmów. Niedbale rzuciłam swoje buty w kąt i poszłam do salonu, gdzie zastałam Alarica Saltzmana i Bonnie Bennet. Zmilkli, kiedy stanęłam w progu pokoju.
- Cześć Ali. Jak w szkole? – spytała Bonnie uśmiechając się delikatnie na mój widok.
- Ummm… Nic specjalnego się nie działo – powiedziałam po chwili zamysłu.
- Głodna? – zainteresował się Alaric. Pokiwałam ochoczo głową, na co mężczyzna bez słowa udał się do kuchni. Korzystając z chwili wolnego pobiegłam do pokoju, gdzie pozostawiłam plecak i zmieniłam ubranie na bokserkę i ulubiony dres.
Kiedy wróciłam na dół, na stole w jadalni czekała na mnie porcja ryby i warzyw. Z ogromnym apetytem pochłonęłam jedzenie i umyłam po siebie naczynia.
Kolejne godziny poświęciłam odrobieniu pracy domowej i treningu z Damon’em Salvatore i Katherine Pierce.
Po wzięciu odprężającego prysznica wróciłam do sypialni. Na zegarze było już sporo po północy. Być może, jednym z czynników moich spóźnień jest zbyt późne zasypianie?
Przebrałam się w piżamę i wdrapałam się na wygodne łóżko. Nie fatygując się o przykrycie kołdrą, wtuliłam  się w poduszkę i niemal natychmiast zasnęłam. 
_________________________________________________________________________________
Mój pierwszy post tutaj. Przepraszam za wszelkie błędy :)
Enjoy xx.