Obudziłam się słysząc miarowe basy mojej ulubionej kapeli. Przeciągnęłam się jeszcze w łóżku i leniwie wyłączyłam budzik. Chwiejnym krokiem podeszłam do łazienki. Zimne kafelki pomieszczenia chwilowo mnie pobudziły. By pozbyć się resztek snu weszłam pod prysznic. Odkręciłam wodę czując jak zimne strugi obmywają moje ciało. Dziś był wyjątkowy dzień. Wszystko musiało być idealne. Sięgnęłam po żel do kąpieli. Starannie wmasowałam delikatny płyn w całe ciało. Rozkoszując się uwodzicielskim zapachem spłukałam miksturę. Teraz tylko włosy. Kokosowy szampon gładko przemienił się w pianę na moich złocistych falach. Zadbałam, by żadne pasemko nie uciekło od jego działania, po czym przepłukałam je wodą. Wymacałam ręką ręcznik i delikatnie osuszyłam nim włosy. Upewniona, że po wyjściu z kabiny moje blond pukle nie spowodują powodzi owinęłam się materiałem. Ostrożnie wyciągnęłam przed siebie prawą nogę. Gdy poczułam, że zatrzymała się na miękkim dywanie ten sam gest powtórzyłam z lewą. Stojąc na puszystej materii spojrzałam za siebie. Udało mi się nie zalać połowy łazienki. Brawo Hanna! Podeszłam do szafki i wyciągnęłam z niej suszarkę. Na biegu delikatnie zaczęłam suszyć włosy. Gdy były już tylko wilgotne z pół uśmiechem wyszłam z pomieszczenia. Od razu przeszłam do mojego pokoju. Przemierzyłam całą sypialnię i otworzyłam białe, drewniane drzwi. Za nimi skrywała się moja garderoba. Otworzyłam szufladę komody wyciągając z niej blado różową, koronkową bieliznę. Włożyłam ją na siebie bezładnie pozostawiając ręcznik na wykładzinie. Przeszłam obok rzędu wieszaków, by z jednego z nich ściągnąć jedwabistą, kremową bluzkę z luźnymi rękawami. Z półki obok chwyciłam łososiowe szorty. Ubrałam przygotowany zestaw. Podeszłam do lustra zdobionego w stylu barokowym stojącego w kącie garderoby. Dokładnie się sobie przyjrzałam. Wyglądałam tak... bez charakteru. Trzeba było to zmienić. Szybkim krokiem podeszłam do szafki z butami. Po chwili szperania z dumą wyjęłam najnowsze buty z kolekcji Jimmiego Cho. Panterka na obuwiu może i była pospolita, ale w połączeniu z czerwoną szpilką i podeszwą robiła pioronujący efekt. Jeszcze raz zerknęłam w lustro. Od razu lepiej. Wróciłam do sypialni, by zrobić obowiązkowy makijaż. Wyraźnie podkreśliłam usta i pogrubiłam rzęsy. Bronzerem zaznaczyłam kości policzkowe, a kredką zarysowałam brwi. Spojrzałam na swoje starania. Wyglądałam dokładnie tak, jak chciałam. Zgarnęłam wszystko z biurka do torby, po czym wyszłam z pokoju. Pewna, że już nikogo nie obudzę w swoich niewątpliwie głośnych butach zeszłam po schodach. Na dole zastała mnie głucha cisza. Może jednak wszyscy jeszcze śpią? Najciszej jak mogłam (nie było łatwo) przemierzałam korytarz. Zazwyczaj o tej porze można było tu usłyszeć podśpiewywanie mamy, gdy gotowała, droczenie się Elijah i Hayley czy tatę głośno dyskutującego z Rebekah oraz Alice, ale dziś... Nic. Kompletne zero.
Otworzyłam mahoniowe drzwi kuchni. W pierwszym momencie oślepiło mnie światło. W chwili, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do jasności usłyszałam krzyki 'Wszystkiego najlepszego, Hanna!'. Rozejrzałam się po zgromadzonych twarzach. Elijah, Hayley, Rebekach, Alice, tata, mama, a nawet Marcel i Davina. Cała rodzina. Prawie... Brakowało tylko mojego sobowtóra. Dziewczyny tak podobnej do mnie, a jednak zupełnie innej. Brakowało Ali... To już 9 lat jak moja ukochana siostra nie żyje. W chwilach takich jak ta wyobrażałam sobie, że stoi obok mnie i razem je przeżywamy. Daj spokój Hanna... Nie przywrócisz jej życia. Tylko się oszukujesz. Zacisnęłam powieki, by żadna niekontrolowana łza nie spłynęła mi po policzku. Nadęłam policzki i zdmuchnęłam świeczki na torcie nie trudząc się wymyślaniem życzenia. Poza siostrą miałam wszystko co chciałam...
Hanna |
Stałam wśród nich z uśmiechem na twarzy. Po odśpiewaniu obowiązkowej piosenki przyszedł czas na prezenty. Pierwszy podszedł do mnie tata. Jakżeby inaczej. Od zawsze byłam jego oczkiem w głowie. Złożył mi życzenia zakładając na szyi gruby łańcuch ze złota. Poczułam ciężar ozdoby gdy tata skończył mocować się z zapięciem i upuścił je na mój kark. Spojrzałam na swój dekolt. Prezent dostojnie się prezentował. Wyglądał jak odlane ze złota łuski węża. Z pewnością przykuwał uwagę. Zobaczyłam, że moi najbliżsi ustawiają się w kolejce.
-Ej, kochani... Wiecie, że bardzo bym chciała z wami tu posiedzieć, ale ja mam szkołę- westchnęłam.
Spojrzeli na mnie pobłażliwie. Dobrze wiedzieli, że nie śpieszno mi do nauki, ale przyjaciół.
-Leć, córeczko. Ale spróbuj tylko przyjść do domu z jakąś złą oceną- z uśmiechem pogroziła mi palcem mama.
Wydęłam usta udając obrażoną.
- Przecież dziś mam urodziny. Chyba mi darujesz?
Patrzyłyśmy na siebie kilka sekund poważnym wzrokiem. Dłużej nie wytrzymałyśmy i obie wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem.
- Oj dobrze, już dobrze. Przygotujcie wszystko na dziś- mruknęłam w stronę Alice. Ona zna dokładne instrukcje.- Pa!
Wyszłam z domu i wsiadłam do samochodu.
- Hej, Josh.
-Witaj Hanno. Wszystkiego najlepszego! Od razu pod szkołę?
- Josh... Spokojnie. W ogóle nie wiedziałam, że dziś robisz za szofera- zaśmiałam się.- Ale cóż. Na pewno jesteś lepszy od Ryan'a. Najpierw Starbucks. Śniadania nie jadłam- dodałam po chwili namysłu.
- Nawet tortu nie spróbowałaś?
- Alice go robiła- mruknęłam tylko. Joshowi to wystarczyło. Wiedział, że mimo iż Ali jest niezwykle zdolną czarownicą to lepiej, żeby od kuchni trzymała się z daleka.
Josh posłusznie skierował się we wskazanym przeze mnie kierunku. W międzyczasie zdążył streścić mi najnowszą książkę science-fiction, którą właśnie skończył czytać. Pod kawiarnią znałam już tajemną broń dr. Riddicka przeciwko armii kosmicznych robotów. Mój dzisiejszy szofer wyszedł kupić złożone zamówienie. Po jakiś dwóch minutach wrócił uśmiechnięty niosąc firmową torbę. Z wdzięcznością przechwyciłam ją od niego. Zajrzałam do środka, wyciągnęłam gorące latte i babeczkę red velvet. Zaczęłam jeść w jadącym samochodzie. Josh widząc mój posiłek uśmiechnął się.
- Myślałem, że jesteś na diecie.
- Śniadanie to najważniejszy posiłek. Moja dieta zaczyna się po 10- powiedziałam upijając łyk kawy.
Gdy dojechaliśmy do szkoły jedynym śladem po moim śniadaniu była tylko pusta torba na siedzeniu. Pożegnałam się z Joshem i pognałam na swoich szpilkach do szkoły. Wchodząc do budynku usłyszałam jak z piskiem opon odjeżdża. Wyprostowałam plecy i uniosłam głowę do góry. Krokiem profesjonalnej modelki przechodziłam korytarz. Tłum rozstępował się przede mną. Wokół słychać było pokrzykiwania 'Hej Hanna!', 'Wszystkiego najlepszego!' czy 'Świetne buty'. Ale cóż... Takie życie królowej. Podniosłam rękę do góry i pomachałam przypadkowym ludziom. A co mi tam. Niech się cieszą.
- Hannie-Han! Mordo! Najlepszego!- dobiegły mnie okrzyki długowłosej postaci biegnącej w moim kierunku na niebotycznie wysokich szpilkach.
Odwróciłam się w jej stronę. To był błąd. Zostałam wyściskana za wszystkie czasy... Z trudem odsunęłam od siebie przyjaciółkę.
- Jej. Spokojnie Brie... Chyba nie chcesz mnie udusić?- spytałam z uśmiechem na ustach.
Dziewczyna tylko na mnie fuknęła.
- Nie mów do mnie Brie. Czuję się jakbym była wielkim kawałkiem sera- westchnęła.
- Ja po Hannie-Han czuję się jak ninja.
- Deveraux i Mikaelson- przerwał nam głos dyrektora. Wokół zrobiło się dziwnie pusto. Zaabsorwowana przyjaciółką nie zauważyłam, że wszyscy poszli już na swoje zajęcia.- Macie zamiar przez całą lekcję rozmawiać o serowych ninja? Na jednej nodze do klasy!
- W tych butach to wolę na dwóch- odburknęłam.
- Mikaelson... Na twoje buty radziłbym uważać. Jeśli zarysujesz kafelki jak w zeszłym tygodniu...
- To co?
Wyraźnie zbiłam go z tropu. I dobrze mu tak. Już nie ma się o co czepiać.
- To porozmawiamy inaczej.
- Peut-être en français?* A pesar de que con gran entusiasmo que puede hablar español.**
- Widzę, że jednak coś tam w twojej głowie jest. Szkoda, że nie na moich lekcjach-przerwał na głośne westchnięcie.-Deveraux. Przypilnuj, żeby koleżanka znalazła się na lekcji.
Po tych słowach zostawił nas same. Gdy do naszych uszu przestały docierać odgłosy jego kroków wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem. Gdy się nieco uspokoiłyśmy poszłyśmy na lekcje. W końcu od tego jest szkoła, czyż nie?
Lekcje do przerwy na lunch minęły jak zwykle nudno. Pytanie, odpowiedź, wykład, praca domowa. Schemat powtarzał się co godzina. Naprawdę męczące. Znudzona ruszyłam do stołówki. Ustawiłam się w kolejce razem z Brie. Wzięłam zestaw ten sam co zawsze. Sałatka i beztłuszczowe latte. Zerknęłam na tacę przyjaciółki. Też sałatka i kawa. Nie wiedziałam jaka, ale na co mi to potrzebne.
Ominęłyśmy 'królewski' stół Brighton High School. Żeby tam siedzieć trzeba należeć do elity, co nie znaczy, że do niej nie należę. Jako królowa zawsze siadam tam, gdzie mam ochotę. Dziś siedzenie tam zakończyłoby się serią życzeń i zapewnień, że moja dzisiejsza impreza będzie cudowna. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Usiadłam przy dwuosobowym stoliku razem z Brie. Jadłyśmy rozważając zalety nowego błyszczyka, gdy pojawiła się najbardziej denerwująca dziewczyna świata- Virginia Randall.
Bryanne |
- Powiedziała dziewczyna o imieniu jak stan- uśmiechnęłam się z ironią.
- Hej! Virginia, wiesz, że kukurydza w mojej buzi pocho...
- Bryanne***...- zamilkła, gdy usłyszała, że zwróciłam się do niej jej pełnym imieniem.- Nie zniżymy się do jej poziomu. Elita zachowuje klasę.
Virgina przewróciła oczami i powiedziała:
Virginia |
- Zaraz kukurydza którą właśnie przeżuwam i nie powiem skąd jest bo Hanna uzna, że zniżam się do twojego poziomu wyląduje na tej twojej twarzyczce.
Uśmiechnęłam się na słowa Brie. Widok Virginii z kukurydzianą papką na twarzy był naprawdę kuszący. Po chwili jednak otrząsnęłam się z marzeń. Takie rzeczy to nie publicznie...
- Najpierw musiałabyś zwrócić na siebie jego uwagę i... ups... zapomniałam, że próbujesz to zrobić od trzech lat.
Po moich słowach Virginia głośno wciągnęła powietrze przyglądając się mi. Odeszła bez słowa.
Bryanne przybiła mi piątkę.
- Mówiłam ci, żeby wypróbować na niej parę zaklęć, ale ty jak zawsze nie...- westchnęła.
Tylko się uśmiechnęłam. Reszta przerwy i lekcji szybko zleciała. Już wybiegałam na plac przed szkołą. Rozejrzałam się uważnie dookoła. Wyszłam ze szkolnego terenu i skręciłam w opuszczoną alejkę. Stałam na chodniku upewniając się, że nie ma tu nikogo więcej. Patrzyłam przed siebie. Po chwili owładnął mną kuszący zapach cedru. Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak... wreszcie razem.
Odwróciłam się i przycisnęłam swoje wargi do jego. Nasze złączone usta tworzyły jedną całość. Wewnątrz języki porozumiewawczo tańczyły. To był zachłanny pocałunek. Jakby nic innego na świecie się nie liczyło. Objęłam jego kark rękoma. On zjechał dłońmi wzdłuż mojej tali. Opadły na pośladki. Po kilku chwilach, które wydawały się trwać wieczność odsunęłam swoje usta od jego na kilka centymetrów.
- Tęskniłam.
- Jeśli za każdym razem tak mnie będziesz witać to zacznę częściej wyjeżdżać- uśmiechnął się łobuzersko.
Westchnęłam oburzona.
- Nawet nie próbuj. Te chwile bez ciebie wydawały się nigdy nie kończyć, Caleb.
- Ale mówiłem, że nie przegapię twoich urodzin. Nawet coś dla ciebie mam.
Oswobodził się z moich objęć. Poklepał się po kieszeniach, po czym z jednej z nich wyciągnął niewielkie zawiniątko. Patrzyłam oniemiała jak je rozpakowuje. Z podniszczonego materiału wyłonił się delikatny pierścionek. Caleb wziął go do ręki. Drugą wyciągnął po moją dłoń. Chwycił ją delikatnie i na środkowym palcu umieścił prezent. Odwrócił moją dłoń i pocałował jej środek. Mocno go przytuliłam.
- Chodź ze mną- szepnęłam.
- Nawet gdyby nie było pełni dobrze wiesz, że bym nie mógł.
- To takie...- zabrakło mi słów.
- Niesprawiedliwe jak wiele innych rzeczy- dokończył za mnie.- Ale niech tylko stary Jackson odejdzie. Wtedy wszystko się zmieni...
Ponuro się uśmiechnęłam. Ile już razy słyszałam te słowa...
- Idź już na tę imprezę. Jak cię nie będzie za parę minut to wyślą listy gończe- uniósł kąciki ust.
Ostatni raz go pocałowałam i ruszyłam w stronę domu na najlepszą słodką szesnastkę w Nowym Orleanie
~*~
Peut-être en français?* - Może po francusku?
A pesar de que con gran entusiasmo que puede hablar español.**- Chociaż ja z chęcią mogę po hiszpańsku.
Bryanne***- czyt. Brajan
Siemma!
Jest to mój pierwszy rozdział na tym blogu. Wyszedł trochę długi,
ale chciałam Wam pokazać jak najwięcej z życia Hanny. Mam nadzieję, że się Wam spodobał.
Za wszystkie gramatyczne błędy we fragmentach obcojęzycznych przepraszam,
ale musiałam zaufać internetowym słownikom. Nie znam języka francuskiego,
a hiszpańskiego tylko podstawy.
XX
Daisy D.
Wee! Super rozdział, hej, teraz o Hannie! :D Myślałam, że będzie wielką zołzą i trochę pustakiem, ale na całe szczęście NIE! :D Hanna jest fajna i miła. Oprócz tej Virgini. ;p I nawet pomyślała o swojej siostrze. :( Nie mogę doczekać się, kiedy w końcu się spotkają, kiedy odkryją, że Ali wciąż żyje! No (nie)ludzie, pospieszcie się!
OdpowiedzUsuńHah! Nawet Caleb jest. :D W dodatku jest wilkołakiem, hahah, no nie wierzę. Fajnie, że go wplotłyście. Czekam na nn. :D
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, słoneczka, albo deszczu, jak kto woli, ale ciepełka! <3
Nie przejmuj się, że rozdział wyszedł za długi. Myślę, że nikomu to przeszkadzać nie będzie. :p
we-have-immortality-tvd.blogspot.com
Kocham ;3
OdpowiedzUsuńWidać, że Hanna ma pazur no i oczywiście świetny styl ;3
Ja tam się ciesze, że rozdział jest długi <3
Życzę weny wszystkim autorką bloga ;***
Nexxxxt ;*
świeeeeeeeeeeeetnne! Czekam na więcej ;) Kocham Hannę !
OdpowiedzUsuńSwietny.
OdpowiedzUsuńPolubilam Hanne, myslam ze bedzie rozpuszczona dziewucha ale na szczescie nie. Jednak nadal wole Ali. Przypadla mi bardziej do gustu, ale jak kto woli ;)
Mam nadzieje ze szybko dowiedza sie ze Ali zyje. Jestem ciekawa ich reakcji.
Mam nadzieje ze szybko wstawisz kolejny.
Weny zycze i czekam :)