czwartek, 3 kwietnia 2014

Chapter 1 Ordinary Day

*Oczami Alison*
Dookoła było jasno. Starałam się jak najdłużej odgrodzić ciepłe światło od moich oczu. Miałam ochotę się schować, na parę kolejnych minut, ale, mimo mojej woli, rozbudziłam się.
Ziewnęłam przecierając zmęczone oczy i rozejrzałam się wokół siebie. Mój wzrok przykuł elektroniczny budzik, tuż przy moim łóżku. Wskazywał godzinę 8:30. O cholera.
Alison
Pędem zerwałam się na równe nogi i w podskokach dopadłam mojej szafy, nieco przestarzałego, lecz zachowanego w świetnym stanie, mebla. Wyciągnęłam z niej czerwona koszulkę i dżinsowe szorty. Wparowałam do łazienki, gdzie wykonałam poranną toaletę. Związałam włosy w niedbałego koka, a na rzęsy nałożyłam śladową warstwę tuszu.
Zawsze w swoim wyglądzie ceniłam sobie wygodę i nie potrafiłam wyobrazić sobie, jakim cudem większość dziewczyn z mojej szkoły codziennie przemierzały w szpilkach i opinających, wydekoltowanych bluzkach szkolne korytarze. Będąc obok nich czułam się niczym wywłoka w starych, porozciąganych szmatach.
Mimo to nigdy nie byłam obiektem kpin. Być może pomagała mi w tym siła perswazji, jednak wolę myśleć, że społeczeństwo w tych czasach zauważa we mnie inne wartości po za odbiegającym od perfekcji wyglądem. Chwyciłam w dłonie plecak i nie zwracając uwagi na dzisiejszy plan lekcji wpakowałam do niego zeszyty.
W biegu próbowałam założyć trampki, co omal nie zakończyło się bolesnym upadkiem ze schodów. Fuknęłam w chwili gdy udało mi się złapać równowagę. Zeszłam na parter posiadłości i zawiązałam dokładnie sznurówki.
Pośpiesznie udałam się do kuchni, z której po krótkim namyśle zabrałam jedno jabłko. Wyśmienite śniadanie, Alison.
W zatrważającym tempie próbowałam opuścić dom, jednak zderzenie z czymś twardym zakłóciło moje plany. Tym razem zbyt późno zdałam sobie z tego sprawę i z impetem opadłam na podłogę.
Znad mojej głowy dobiegł ledwo tłumiony śmiech. Spojrzałam spode łba na źródło mojego upadku. Okazał się nim być chłopak o brązowych, niedbale ułożonych włosach oraz równie ciemnych tęczówkach. Na jego ustach majaczył nikły uśmiech, jednak oczy zdradzały rozbawienie. Kol Mikaelson, we własnej osobie.
- Z czego się śmiejesz? Pomóż mi wstać – żachnęłam się. Szatyn wyciągnął w moją stronę dłoń, którą bez wahania przyjęłam. – Dzięki – mruknęłam otrzepując z ubrania niewidzialny pyłek.
- Nie trzeba. Następnym razem radzę ci po prostu wstać na czas – doradził chichocząc pod nosem.
- Trzeba było mnie obudzić! – powiedziałam unosząc ręce w pełnym frustracji geście, na co Kol zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Idź już lepiej, bo w ogóle nie zdążysz na żadną z lekcji – mruknął pchając mnie w stronę drzwi. Wywróciłam na niego oczami, jednak postąpiłam wedle jego słów. Moje trampki odbijały się od płyt chodnikowych. Przeciskałam się między tabunami ludzi, których jak na złość wysypało się na ulicę więcej niż zwykle.
Cała zdyszana dobiegłam do szkolnego budynku. Stanęłam tuż przed drzwiami miarowo stopniując swój oddech. Westchnęłam głośno, po czym przeniosłam swój nacisk na drzwi. Z łatwością ustąpiły i już po chwili poczułam znajomy zapach perfum uczniów, kredy oraz czegoś naśladującego jedzenie w stołówce. Automatycznie ruszyłam w stronę klasy. Pierwsza lekcja już dawno zleciała, a mimo to spóźniłam się na drugą. Powędrowałam pod pracownie fizyczną. Jak zwykle pamiętałam o kulturze. Cicho zapukałam do drzwi, a po wejściu do sali przeprosiłam za spóźnienie. Nauczycielka zgromiła mnie spojrzeniem, lecz nie przewidziała dla mnie żadnej pogadanki. Ruchem ręki wskazała, abym usiadła w swojej ławce i skupiła się na dzienniku, w którym skrupulatnie coś notowała.
Mimo mojej tendencji do spóźnień, uczyłam się całkiem nieźle. Nie sprawiało mi trudności  napisanie kilkustronicowego eseju na lekcję angielskiego, czy wykonanie skomplikowanego działania na matematyce.
Zajęłam swoje miejsce obok, mojej przyjaciółki, Megan. Dziewczyna zerknęła na mnie z ukosa swoimi piwnymi oczami, które omal nie przysłoniły jej pola widzenia. Ubrana była w kwiecistą sukienkę, która idealnie podkreślała jej figurę i baleriny.
- Gdzieś ty się podziewała? – spytała półgłosem, podczas gdy nauczycielka zapisywała przykłady na tablicy.
- Zaspałam – mruknęłam, na co obie cicho zachichotałyśmy.
Luke
- A już myślałam, że wysilisz się na coś nowego – odrzekła wracając do spisywania rzędów cyfr i wzorów do zeszytu. Podążyłam w jej ślady. Dalszą część lekcji spędziłyśmy na rozmowach, co i raz będąc karcone wzrokiem przez nauczycielkę.
W końcu zadzwonił upragniony dzwonek. Wszyscy zerwali się z ławek wędrując w stronę drzwi. Ja i Megan, jak zwykle pozostałyśmy gdzieś na końcu, przez co, bez najmniejszych przepychanek powędrowałyśmy na korytarz. Ruszyłyśmy w stronę szafek będąc zaaferowane rozmową. Megan wymachiwała energicznie rękoma omawiając ze mną swoje wczorajsze wyjście ze swoją rodziną. Przestałam jej słuchać, kiedy poczułam dużą dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłam głowę i od razu się uśmiechnęłam, na widok swojego kolegi Luke’a.
- Hej – przywitałam się ściskając go w przyjacielskim geście. Zaraz po mnie, do uścisku dołączyła Meg. Czułam na sobie zazdrosne spojrzenia pozostałych dziewczyn. Muszę przyznać, Luke był bardzo przystojny i nie jedna już uległa jego brązowym oczom, czy czarującemu uśmiechowi. Być może te atuty pozwoliły mu się wzbić do śmietanki towarzyskiej naszej szkoły. Ja jednak postrzegałam go tylko jako przyjaciela.
- Cześć dziewczyny – przywitał się skinąwszy na nas głową.
- Chcesz czegoś, Luke? Jakbyś nie zauważył, przerwałeś naszą rozmowę – wypomniała chłopakowi Meg. Trudno było jednoznacznie określić relacje między nimi. Lubili się, ale jednocześnie uwielbiali prowadzić drobne sprzeczki między sobą. Uśmiechnęłam się pod nosem, oczekując na rozwój ich rozmowy.
- Tak właściwie, to chciałem zmienić słowo z Ali, więc możesz sobie iść – oznajmił chłopak ciągnąc mnie za rękę w swoją stronę.
- Współczuję ci Alison – rzuciła przez ramię dziewczyna, zmierzając na drugi koniec korytarza, gdzie stał jej chłopak, Noel. Jak zwykle przywitali się pocałunkiem, na co Luke przybrał zniesmaczoną minę.
Megan i Noel
- O co chodzi? – spytałam szturchając go w ramię. Chłopak spojrzał na mnie z góry, z uwagi na jego wzrost i nerwowo przeczesał ręką brązowe włosy.
- Chciałem się zapytać, czy nie chciałabyś gdzieś dziś wyskoczyć wieczorem. Tylko we dwoje – zaproponował na jednym wdechu. Widziałam ulgę malującą się na jego twarzy, po wypowiedzeniu tych słów.
Przygryzłam wargę spuszczając wzrok na swoje palce u rąk.
- Przepraszam Luke, ale dziś naprawdę nie mam czasu. Jestem… jestem umówiona – oznajmiłam lekko się plącząc. Chłopak przybrał kamienny wyraz twarzy, jednak czułam, że jest zawiedziony.
- Jasne, rozumiem. Może innym razem – wydukał odwracając się do mnie tyłem. Po chwili zostałam sama ze swoimi myślami. Nie chciałam kłamać Luke’owi, ale przecież, nie mogłam mu powiedzieć, że wieczorem odbywa się mój zwyczajowy trening, podczas którego udoskonalam swoje możliwości, jako czarownica.
Przez kolejne godziny lekcyjne Meg narzekała na dzisiejsze zachowanie Luke’a, a chłopak skutecznie mnie unikał. Bolało mnie to, ale miałam nadzieję, że z dniem jutrzejszym zapomni o dzisiejszym incydencie.
W drodze powrotnej ze szkoły kompletnie nie skupiałam się, na otaczającym mnie świcie. Włożyłam słuchawki do uszu, z których sączyła się głośna muzyka i tanecznym krokiem wróciłam do domu.
W posiadłości zastały mnie odgłosy rozmów. Niedbale rzuciłam swoje buty w kąt i poszłam do salonu, gdzie zastałam Alarica Saltzmana i Bonnie Bennet. Zmilkli, kiedy stanęłam w progu pokoju.
- Cześć Ali. Jak w szkole? – spytała Bonnie uśmiechając się delikatnie na mój widok.
- Ummm… Nic specjalnego się nie działo – powiedziałam po chwili zamysłu.
- Głodna? – zainteresował się Alaric. Pokiwałam ochoczo głową, na co mężczyzna bez słowa udał się do kuchni. Korzystając z chwili wolnego pobiegłam do pokoju, gdzie pozostawiłam plecak i zmieniłam ubranie na bokserkę i ulubiony dres.
Kiedy wróciłam na dół, na stole w jadalni czekała na mnie porcja ryby i warzyw. Z ogromnym apetytem pochłonęłam jedzenie i umyłam po siebie naczynia.
Kolejne godziny poświęciłam odrobieniu pracy domowej i treningu z Damon’em Salvatore i Katherine Pierce.
Po wzięciu odprężającego prysznica wróciłam do sypialni. Na zegarze było już sporo po północy. Być może, jednym z czynników moich spóźnień jest zbyt późne zasypianie?
Przebrałam się w piżamę i wdrapałam się na wygodne łóżko. Nie fatygując się o przykrycie kołdrą, wtuliłam  się w poduszkę i niemal natychmiast zasnęłam. 
_________________________________________________________________________________
Mój pierwszy post tutaj. Przepraszam za wszelkie błędy :)
Enjoy xx.

5 komentarzy:

  1. Fajnie się czyta, ale przykro mi było jak Caroline odtrąciła tak własną córkę ;// Mam nadzieję że to ktoś to ukartował.. pozdrawiam życzę weny i zapraszam w moje skromne progi :> http://this-kind-of-love-never-dies.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Super pierwszy rozdział !
    Czekam na następny zezwalający rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham ten rozdział
    Nie przeczytałam go jeszcze, ale skoro jest Liam z bluzką z Batmanem musi być zajebisty :)

    OdpowiedzUsuń